wtorek, 27 grudnia 2011

Yankee Candle - świeczka o zapachu Ciasteczek z Migdałami (Almond Cookie). Cudny zapach!

Zdecydowanie ukochana świeczka!
Uwielbiam świeczki Yankee Candle. Mam kilka zapachów, które z całą pewnością za jakiś czas przedstawię ale dziś chcę wspomnieć o tej najbardziej przeze mnie lubianej.

Yankee Candle - zapach Ciasteczek z Migdałami - Almond Cookie

Świeczka ma zapach ciasteczek migdałowych i pachnie dokładnie tak jak mówi nazwa. Po jej zapaleniu od  razu w mieszkaniu roztacza się cudny zapach ciasteczek jakbym właśnie skończyła ich pieczenie i wyjmowała blachę z piekarnika:)
Zapach jest niezwykle naturalny, ciepły. Kojarzy mi się z rodzinnym domem, ciepłem, bliskością. Daje poczucie bezpieczeństwa i przypomina beztroskie lata dzieciństwa.Jest niezwykle aromatyczny. Dla mnie to zapach migdałów z lekką domieszką wanilii.
Uwielbiam zapalać tą świeczkę po ciężkim dniu albo gdy mam kiepski nastrój. Zdecydowanie poprawia samopoczucie!



Oprócz wyjątkowego zapachu wielką zaletą świeczki jest jej wygląd. Naprawdę elegancko prezentuje się z w szklanym słoiczku z wieczkiem. Nie ma to nic wspólnego z tandetnym słoikiem ale całość jest naprawdę elegancka. Szklane wieczko ułatwia zgaszanie świeczki i zatrzymuje dym.

Ja mam wersję średnią słoika - 411 g. Czas palenia średniego słoja to około 65-90 h (informacja od producenta). Zapach ten występuje jeszcze w większym słoiku (130 h palenia) i w formie świeczki - tarty (czas palenia 8 h).

Muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona wydajnością świeczek Yankee Candle. Pale je prawie co dzień od kilku tygodni a zużycie jest o wiele mniejsze niż w innych świeczkach np. z Ikea. Dodatkowo nawet po zgaszeniu bardzo długo w pokoju roztacza się przyjemny zapach. Kiedy palę ją w salonie wieczorem. To rano - mimo otwartego na noc okna - nadal czuje ten piękny zapach migdałów:)


Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak wyjątkowymi świeczkami. Zapachy są tak naturalne i prawdziwe, że naprawdę byłam w szoku. Wieczka świeczek - uważam, że pomysł świetny. Mnogość wyboru zapachów - ogromna!!!
Jedynie wielki minus - cena:( Świeczki są naprawdę drogie i nigdy nie myślałam, że zdecyduje się na zakup świeczek za taką cenę. Ale długo się do nich przymierzałam i postanowiłam ulec własnej fanaberii:) Jestem wielką maniaczką świeczek i w końcu zrobiłam sobie taki prezent. Nie żałuję. Choć wiadomo, że za często za taką cenę świeczek kupować nie zamierzam. Pozwoliłam sobie na kilka zapachów w różnych wielkościach ale choć kusi mnie jeszcze wiele - powiedziałam basta! Na szczęście świeczki są bardzo wydajne i równo się wypalają więc starczą na długo.

Gdzie są dostępne? Wiem, że wybrane zapachy można kupić w TKmaxx, choć sama akurat ja ich tam nigdy nie spotkałam. Na terenie Polski jest też kilka mniejszych sklepów prowadzących sprzedaż tych świeczek. Wiele sklepów sprzedaje też w opcji stacjonarnej + internet. Sama kupiłam je w sklepie internetowym - ZapachDomu. Sklep mogę polecić bo obsługa jest bardzo w porządku. Przesyłka kurierska przyszła na drugi dzień i wszystko było znakomicie spakowane. Do tego co miesiąc mają wybrane zapachy w promocji i często na maila wysyłają kody rabatowe z różnymi zniżkami.
Oczywiście świeczki pojawiają się także na Allegro - ale z tego co widziałam tylko wybrane wielkości i bardzo ograniczona liczba zapachów.


Myślę, że warto sprawić sobie choć jedną taką świeczkę. Wyborne także są na prezent:) Daje głowę, że każdy obdarowany ucieszy się z takiego podarunku a kobieta to już na bank:)

Jeśli chcecie poznać inne moje zapachy z Yankee Candle, dajcie znać a dokonam prezentacji:)

środa, 21 grudnia 2011

Bobbi Brown Perfekcyjny Makijaż - książka w języku polskim...Dzisiejszy zakup:)

Parę dni temu zrobiłam sobie sama mały prezent w postaci polskiego wydania kultowej już książki Perfekcyjny Makijaż autorstwa Bobbi Brown.
Zakup był przez internet i dziś książka do mnie dotarła.

Bobbi Brown Perfekcyjny Makijaż
Na razie ją tylko przejrzałam ale w weekend zabiorę się do pełnego czytania.
Jest ładnie wydana, choć fajnie jakby była w twardej okładce. Uwielbiam książki w twardych oprawach:)


Dzięki promocji i kodzie zniżkowym książka kosztowała mnie 53,44 zł wraz z przesyłką. 
Skorzystałam z kodu podanego przez Agę - nieesia25 z YT i książkę zakupiłam bezpośrednio w Wydawnictwie Galaktyka.

Z tego co widzę po cenach w innych księgarniach to dobra cena. Tym bardziej się cieszę.
Czekam zatem z utęsknieniem na wolniejszy czas. Wtedy dobra herbatka, kieliszek likieru i zabieram się do czytania:)


A Wy macie osobiste wydanie tej książki?:)

Sałatka Curry. Czyli ryż, wędzona pierś z kurczaka i ananas. Pyszności!

Uwielbiam tą sałatkę. Był taki czas kiedy w koło ją przygotowywałam i jadłam:)
Ostatnio miałam sporą przerwę ale dziś ponownie skusiłam się na jej smak.

Polecam bo jest naprawdę smaczna, pożywna a do tego prosta w wykonaniu. Idealna na różne domowe imprezy - kilkanaście razy już sprawdziła się u mnie w tym wydaniu:)

Poza tym może zastąpić obiad, lunch. Można ją zjeść zarówno na śniadanie jak i na kolację. Uniwersalna!:) Łatwo zabrać ją do pracy, na jakiś wyjazd, w podróż lub na piknik....no to za parę miesięcy:)




Najgorzej będzie z proporcjami i dokładnym podaniem czego ile:(
Zwyczajnie ja przygotowuje ją "na oko" i w zasadzie nigdy nie odmierzam składników.
Ale możemy przyjąć pewne założenia:)

Składniki sałatki:
- całkiem spora wędzona pierś z kurczaka (można oczywiście zastosować upieczoną pierś z kurczaka, ale zdecydowanie wędzona w tej sałatce jest wyborniejsza:))
  • ryż - 1 szklanka ryżu surowego ugotowanego na sypko (nie wiem w sumie ile to będzie w przypadku gotowania ryżu w torebkach, bo jestem zdecydowaną przeciwniczką takiego ryżu:))
  • ananas z puszki
  • przyprawa curry - ok. 2 łyżeczek
  • łyżka majonezu - ale tu już pełna dowolność ile lubimy i czy unikamy majonezu czy nie:)
  • sól, pieprz - to wedle uznania do smaku
  • opcjonalnie dodaje czasem - garść rodzynek, można także dodać kukurydzę z puszki

Z podanej ilości składników wychodzi naprawdę duuuuuża miska sałatki. Oczywiście ilość składników możecie zmniejszyć na własne potrzeby lub......zwiększyć:)

Jak przygotować? Jest to banalnie proste:)
  1. Ryż gotujemy z 1 łyżeczką przyprawy curry - na sypko. Wodę z gotującym ryżem lekko solimy ale nie za dużo. Ryż ostudzamy by był zimny.
  2. Wędzoną pierś z kurczaka kroimy w kostkę.
  3. Ananas - także w kostkę.
  4. Wszystkie składniki łączymy razem. 
  5. Dodajemy pozostałe curry - dobrze jednak sprawdzić jaka ilość curry nam pasuje bo łatwo jest przesadzić i wtedy sałatka nie wyjdzie smaczna.
  6. Dodajemy majonez i wszystko mieszamy. 
  7. Przyprawiamy jeszcze solą i pieprzem. Z racji, że pierś wędzona jest dość słona a ryż też soliliśmy i curry oraz majonez też są wyraziste w smaku - przed dodaniem soli proponuje dobrze sprawdzić smak. Ja często z soli już rezygnuje. Lubię jednak dodać pieprz.
  8. Często do sałatki dodaje jeszcze parę łyżek soku z puszki z ananasem. Zyskuje wtedy na smaku i jest bardziej wilgotna. Ale tu też nie warto przesadzać żeby nie zrobiła nam się zupa:) Jak zawsze ważne jest wyczucie.
To wersja podstawowa tej sałatki. Ale czasem urozmaicam ją garścią rodzynek. Robiłam też wersję z kukurydzą z puszki i choć innym smakowało - mi jakoś średnio. Choć generalnie kukurydzę z puszki bardzo lubię:)
Znam też takich - co do sałatki dodają jeszcze starty ser żółty.

Jeśli nie jadacie majonezu - spokojnie można go nie dodawać. Składniki i tak ładnie się razem łączą jeśli dodamy odrobinę soku z ananasa. Był czas kiedy kilka miesięcy nie jadłam wcale majonezu i wykonywałam tą sałatkę bez i była równie smaczna:)

Sałatka ma piękny żółty kolor. Dla miłośników curry - pychota!:)
Spokojnie można się nią najeść. Lubiana jest w gronie moich znajomych - zarówno kobiet i jak mężczyzn:) Tych drugich głównie dlatego, że w składzie jest mięso:)

U mnie jest tak, że jak nie wiem co zrobić do jedzenia - to często właśnie robię tą sałatkę:)

Dziś wykonałam wersję z rodzynkami. Nie namaczam ich wcale wcześniej bo w sałatce ładnie pęcznieją i szybko robią się super miękkie i smaczne. Wiem jednak, że jest grupa ludzie nie trawiących rodzynek - jest to więc opcja dodatkowa.

Zapraszam do wykonania sałatki we własnym domu! Jestem prawie pewna, że przypadnie Wam do smaku i gustu:)

A wy macie swoją jakąś ukochaną sałatkę, którą nigdy Wam się nie nudzi?

wtorek, 20 grudnia 2011

ENZYMION z LUSH - recenzja. Krem nawilżający do cery tłustej

Nie to żebym była jakąś wielką miłośniczką Lush. Miałam swojego czasu sporo produktów tej marki ale choć kilka naprawdę polubiłam, to wiele innych jest dla mnie mocno przereklamowanych i nie wartych swojej ceny - zwykle dość wysokiej ceny:)
Krem ENZYMION - marka Lush
ENZYMION to mój pierwszy krem do twarzy z Lush. Jak na razie jedyny. Czy go polubiłam? Niezwykle!
Co obiecuje producent?
Twórcy Enzymion podają, że to krem nawilżający do cery tłustej. Ma rozjaśnić skórę twarzy, sprawić by stała się promienna, świeża i wygładzona. Jednocześnie ma zapewnić jej odpowiednie zmatowienie na długi czas. Producent obiecuje, że krem pięknie nawilża skórę i tonizuje ją oraz jest znakomity pod makijaż.
Zawiera enzymy papai, ekstrakt ze świeżych cytryn oraz olejki ze słodkiego grapefruita i limonki.

Czy się z tym zgadzam?
Nigdy nie myślałam, że w zasadzie w 100% mogę przyznać rację obietnicom producenta.
Kremu używam od 2 m-cy. Być może dopiero po skończeniu całego opakowania powinnam zamieścić pełną recenzję ale myślę, że te 2 m-ce to już dobry czas by przekonać się o wartości kosmetyku.
Szczerze powiem, że zakochałam się w tym kremie i go uwielbiam!
Pięknie nawilża skórę, nie ściąga jej, nie podrażnia. Nawilżenie naprawdę długo się utrzymuje i nie znika wraz z wieczornym demakijażem. Jest bardzo trwałe.
Cera ewidentnie jest rozjaśniona i odświeżona. Ja często budzę się rano z bardzo niewyrównanym kolorytem skóry i licznymi zaczerwienieniami - z racji posiadania skóry mocno naczynkowej i płytko unaczynionej. Oczywiście krem nie jest tonujący, nie jest też podkładem:), ale na mojej twarzy wyrównanie lekkie kolorytu i zmniejszenie zaczerwienień jest widoczne. Nie w 100% ale jednak tak, choć krem wcale nie obiecuje, że walczy z rumieniem:)
Z racji, że mam dość nietypową kombinację skóry - naczynkowa + tłusta - dobranie dla mnie kremu jest istnym cudem. Nie mam skóry trądzikowej i rzadko mi wyskakują jakieś duże zmiany na twarzy. Natomiast mam dużą skłonność do zaskórników i zapychania. Mam wrażenie, że mnie w zasadzie zapycha wszystko. Niestety kremy specjalistyczne do skóry typowo z rumieniem itp. problemami - zazwyczaj są albo bardzo bogate w skład co znacząco obciążało moją skórę albo też bardzo tłuste, tak iż przy mojej tłustej skórze - świecenie gwarantowane po 30 min.

Ten krem oprócz naprawdę dobrego nawilżenia świetnie matuje. Nie jest to na szczęście tępy ciężki mat po jakim sprawne nałożenie podkładu jest prawdziwym utrapieniem. Krem nie tworzy skorupy na twarzy, nie zostawia żadnej matującej powłoki ale super wchłania się w skórę i zgodnie z obietnicą producenta absorbuje sebum. Czy mat utrzymuje się długo? Dla mnie naprawdę długo ale nie mogę powiedzieć, że od 6 rano do 22 nie zaświeci Wam się czoło:) Cudów nie ma i najczęściej ratujemy się dodatkowo podkładem, pudrem czy innymi produktami matującymi. Krem jednak stosowałam pod wiele podkładów – płynnych, mineralnych, sypkich czy w kamieniu. Za każdym razem mat zdecydowanie dłużej się trzymał niż przy innych kremach.
Produkt jest znakomity pod makijaż! Utrzymuje go zdecydowanie dłużej na naszej twarzy. Każdy podkład można rozprowadzać po jego aplikacji (kremu) – w zasadzie natychmiast. Nie roluje się, nie tworzy placków, jest świetną bazą pod makijaż i zdecydowanie podkład ładniej na nim wygląda. Mam też wrażenie, że jakby lekko ukrywał rozszerzone pory.
Jest też świetny pod sam puder czy też wtedy gdy akurat makijażu nie nakładamy. Powiem szczerze, że tak podoba mi się moja skóra po aplikacji tego kremu, że odkąd go mam bardzo często decydowałam się na rezygnację z podkładu czy nawet pudru. Czasem nawet nie był potrzebny korektor:) Odkryłam, że z samym kremem moja skóra naprawdę potrafi całkiem dobrze naturalnie się prezentować, choć oczywiście efekt modeli to nie jest:)
Krem ENZYMION - moje zużycie po 2 m-cach
Kolejna zaleta kremu to szybkie wchłanianie. Krem trzymam w lodówce. Rano buzia wręcz pije ten krem mimo, że ja generalnie nie mam problemów z nawilżeniem skóry czy jej suchością. Konsystencja kremu jest dość trudna do opisania. Z całą pewnością jest bardzo lekka. Nie jest tłusta. Przy nakładaniu czuje się jakby spryskiwało się twarz wodą źródlaną, która następnie pięknie integruje się z naszą skórą i ją nawilża. Z racji trzymania w lodówce jest przyjemne uczcie chłodu i orzeźwienie jakie daje także zapach.
Dla mnie ten krem to cudownie obudzenie co rano, a wstawania wczesne jest dla mnie naprawdę ciężkie – szczególnie zimą czy jesienią:)

Właśnie co z zapachem?
Ja naprawdę go bardzo lubię. Dla mnie to połączenie świeżości, rozmarynu z wiejskiego ogródka + cytryny i czegoś jeszcze czego nie potrafię nazwać. Może to ta papaja? Sama nie wiem:) Producent nie mówi nic o rozmarynie ale mi ten krem ewidentnie się z nim kojarzy:)
Z całą pewnością trzeba przyznać, że jest to zapach dość oryginalny, rzadko spotykany i nietuzinkowy. Jest w nim także coś takiego specyficznego dla zapachu produktów Lush w zasadzie z każdej kategorii. Uważam, że nie wszystkim może się on spodobać. Nie jest tradycyjny i pewnie są osoby, które nawet określą go jako śmierdziela:) Ja jednak zawsze lubiłam dość specyficzne zapachy i stąd dla mnie jest on naprawdę cudny.

Z innych rzeczy mogę dodać, że krem świetnie się dozuje z zakręcanego pojemniczka. Choć zdaje sobie sprawę, że nie jest to aplikacja bardzo higieniczna z racji wkładania tam każdego dnia palca:) Jednak opakowanie jest bardzo poręczne, zgrabne i widać przynajmniej ile kosmetyku nam ubyło. Kolejny plus to właśnie wydajność. Używam kremu jak wskazałam od 2 m-cy a zużycie u mnie to 1/3 no może ¼ opakowania. Zresztą zobaczcie na zdjęciu. Stosowałam tylko na dzień, choć myślę, że spokojnie można go także stosować na noc – wtedy jednak szybciej zobaczymy dno:)
Mogę także pokusić się o stwierdzenie, że krem ten spokojnie można używać bez zastosowania toniku. Dla tych co toniku nie używają – oczywiście wiadomość ta jest zbędna, ale dla tej grupy ludzi co toniki kochają (jestem w tej grupie od lat!:)), może być to cenna informacja. Jestem wielką zwolenniczką toników i od dłuższego czasu każdy krem aplikuje na zmoczoną tonikiem twarz (czasem płynem micelarnym). Ma to zbawienny wpływ na moją cerę! Ten krem jednak naprawdę spokojnie zastępuje tonik + krem. Jeśli więc nie użyję toniku nie czuje jakiegoś braku bo twarz jest świetnie tonizowana przez ten krem. Z racji jednak mojej miłości do toników zwykle jakiś tonik pod krem idzie:)
Ogromną dla mnie korzyścią jest też to, że krem nie zapycha. Jak wspomniałam mam do tego ogromną skłonność. Ale z racji jego lekkości nic takiego się nie dzieje. Nie wiem jednak jak krem sprawdzi się na cerze trądzikowej, bardzo młodej lub np. na skórze mocno suchej czy odwodnionej, bo takiej cery nie posiadam. Dla mnie krem poprzez swoje nawilżenie i inne wspomniane plusy - pobija wiele innych dobrych kremów. Do tego mnie nie podrażnił co w przypadku cery skłonnej do rumienia (czyli mój wieki problem!) jest to dość częste.

Jeszcze inne istotne informacje:
- jest to produkt dobry dla vegan
- krem ma 45 g
- jego data ważności to 14 m-cy od daty produkcji podanej na opakowaniu, data upływu ważności także tam widnieje
- opakowanie jest czarne, matowe, plastikowe, wieczko zakręcane, szczelne
- produkt nie ma idealnie białej konsystencji – to taki kolor ecru, zdecydowanie jednak nie widać tego na skórze
- można go dostać poprzez zakupy internetowe w Polsce (Allegro, ebay) lub bezpośrednio kupując na stronie Lush – przesyłka z UK i chyba możliwa też z Niemiec (?); oczywiście można także krem kupić w stacjonarnych sklepach Lush ale poza Polską (UK, Niemcy, Czechy itd.). Niestety zakupy internetowe w Lush tanio nie wychodzą bo firma dość sporo liczy sobie za przesyłkę. Ale być może przy kilku kosmetykach czy połączeniu kilku zamówień jest to sensowne.

Sama kosmetyk kupiłam za £12,50/45g. Było to kilka miesięcy temu kiedy to funt stał po ok. 4,55 PLN. Teraz przy kursie funta blisko 5,40 PLN cena znacząco się podwyższyła. Do tego z tego co się orientowałam krem podrożał o 1 £L Kosztuje zatem teraz £13,50/45g.
Nie jest to krem tani i generalnie długo wahałam się czy go kupić czy nie, ale teraz nie żałuję. Jestem bardzo zadowolona. Choć cena dla mnie nadal jest raczej z tych wysokich i to jest na minus. Pocieszam się jednak tym, że krem jest naprawdę wydajny więc ta kwota rozkłada się na długi czas stosowania. Sama zastanawiam się kiedy ja go skończę:) Z racji jednak ceny wcale mi się nie spieszy a czerpię naprawdę dużą satysfakcję z jego porannego nakładania. To jakby taki świeży pobudzający koktajl dla mojej skóry. Budzi mnie, nawilża a do tego jest świetną bazą pod makijaż – czego chcieć więcej?
No właśnie – jednak niższej ceny!!!:)
Krem ENZYMION - marka Lush
Oprócz ceny minusem jest oczywiście także dostępność w Polsce – czyli w zasadzie brak dostępności czy łatwości w kupieniu go.
Muszę śmiało przyznać, że w ostatnich latach to jeden z lepszych kremów jaki używałam. Ciężko mi wartościować czy najlepszy. Może powiem jak zużyję opakowanie do końca. Mało jednak jest kremów, które spełniają wszystkie obietnice. Jak odkryłam świetny nawilżacz to nie nadaje się pod makijaż. Jak super pod makijaż to znowu nic nie robi i wysusza twarz. Jak nie wysusza to znowu zapycha albo zostawia tłustą powłokę. Ten krem jest naprawdę inny. Kupię na bank ponownie i może też skuszę się na jakiś inny krem z Lush np. na noc. Ale nie będzie to szybciej niż na wiosnę:) Chyba, że z racji wypadu w styczniu do Londynu Lush skusi mnie mocno jakimś innym kremikiemJ Może jednak dla własnego „bezpieczeństwa” w ogóle nie wchodzić do londyńskiego Lush’a?:)

Niestety nie wiem ile kosztuje ten krem na Allegro. Aktualnie go nie widzę ale wiem, że kiedyś dość regularnie tam się pojawiał.

Podsumowując cały wywód to krem gorąco polecam – szczególnie osobom z takim typem skóry jak moja. Czyli tłusta, skłonna do zapychania i naczynkowa + potrzebująca dzień w dzień dużej dawki energii, szybkiego obudzenia i świeżości oraz zdecydowanie rozjaśnienia:)

Dla zainteresowanych jeszcze skład:
Fresh Organic Lemon Infusion (Citrus limonum), Organic Aloe Vera Gel (Aloe barbadensis), Cocoa Butter (Theobroma cacao), Stearic Acid, Freshly Juiced Papaya (Carica papaya), Cold Pressed Organic Avocado Oil (Persea gratissima), Glycerine, Triethanolamine, Freshly Juiced Organic Lemon (Citrus limonum), Cold Pressed Organic Evening Primrose Oil (Oenothera biennis), Cold Pressed Wheatgerm Oil (Triticum vulgare), Tangerine Oil (Citrus reticulata), Lime Oil (Citrus aurantifolia), Cetearyl Alcohol, Limonene, Perfume, Methylparaben, Propylparaben.

A może ktoś z Was miał/ma ten krem? Jak wrażenia? Podobne, odmienne? Chętnie posłucham co Wy na jego temat myślicie a może zastanawiacie się – Kupić, nie kupić?