wtorek, 28 lutego 2012

Makijaż permanentny - kreska na górnej powiece. Przed samym zabiegiem...

Za godzinę udaję się na wykonanie makijażu permanentnego.
Zdecydowałam się na kreskę na górnej powiece. 

Nie jest to dla mnie nowość, ponieważ ponad 4 lata temu kreskę już wykonywałam.
Teraz jednak podobno są nowe preparaty, nowa metoda i w moim przypadku będzie to inna Pani wykonująca:)
Plan jest taki by lekko zmienić kształt kreski poprzedniej. Przynajmniej jej zakończenie. 
Przy opadających mocno powiekach jakie niestety posiadam - dobre wykończenie kreski to ważna sprawa.

Znam niby rodzaj bólu jaki towarzyszy temu zabiegowi, ale mimo to mam lekkiego stracha:)
Dla mnie już samo długie leżenie w jednym miejscu i w jednej pozycji jest dość męczące, a do tego dochodzi "grzebanie" przy powiece.

Dam jednak radę. Muszę!:)

Wspierajcie mnie choć mentalnie:)

Jeśli jesteście zainteresowane moimi wrażeniami, opisem zabiegu i efektem - dajcie znać. Podzielę się chętnie moją opinią.

A jakie jest w ogóle wasze zdanie na temat makijażu permanentnego? Macie, chciałybyście mieć, boicie się, czy kompletnie to nie dla Was? Chętnie poczytam Wasze zdania.

Trzymajcie się!
Magda

poniedziałek, 27 lutego 2012

Paczka ze sklepu Zrób Sobie Krem - co kupiłam?

Dotarła szybko i sprawnie. Z obsługi jestem bardzo zadowolona.
Produkty były też bardzo dobrze zapakowane.

To moje pierwsze zamówienie z tego sklepu, a mowa oczywiście o sklepie: http://www.zrobsobiekrem.pl/

Opakowania jak widzicie na zdjęciu. Proste z czytelnymi etykietami.
Na nich nazwa produktu i termin ważności.


Wcześniej kilka razy robiłam zakupy w sklepie Biochemia Urody, ale postanowiłam teraz wypróbować konkurencję:)

Użyłam jak na razie tylko raz spiruliny + hydrolatu z kwiatów pomarańczy - razem jako maski na twarz. Innych produktów jeszcze nie testowałam. Choć jeśli chodzi o hydrolaty to znam je z BU i używam regularnie od dawna, ale teraz sprawdzę te.
O spirulinie na bank pojawi się za jakiś czas u mnie post, więc już teraz zapraszam.

Co kupiłam?
1. Spirulina Algi morskie (30 g - 9,77 PLN) - można ją kupić w różnych pojemnościach.
Pierwsze wrażenie po otwarciu pudełeczka? Matko jak to śmierdzi! 


2. Hydrolat z kwiatów pomarańczy słodkiej (200 ml - 12,90 PLN) - ma intensywny słodki zapach, ładny ale dość mocny.
Na razie tylko wąchałam z butelki. 


3. Hydrolat z nasion słodkich migdałów (200 ml - 10,90 PLN) - zapachu w zasadzie w ogóle nie czuje, przynajmniej jak odkręcam nakrętkę.


4. Hydrolat z rumianu szlachetnego (200 ml - 10,90 PLN) - także nie wyczuwam tu jak na razie żadnego zapachu.


5. Olej arganowy organiczny (15 ml - 9,90 PLN) - są różne pojemności. Jak na razie zdecydowałam się na najmniejszą wielkość. Będę testować trochę na twarz i może trochę na włosy.


6. Naturalny olejek mandarynkowy (7 ml - 6,25 PLN) - można także kupić w pojemności 50 ml. Zapach cudny. Jak swieżo wyciskany sok z mandarynek hiszpańskich. Użyłam raz do kąpieli i wystarczyło kilka kropel bym poczuła się znakomicie odprężona!


7. Naturalny olejek z drzewa herbacianego (7 ml - 5,99 PLN) - także ma pojemność 50 ml. Kupuje go już od lat jako specyfik na wszelkie krostki, pryszcze i niechciane niespodzianki. Świetnie oczyszcza, normalizuje pracę gruczołów łojowych i goi. Nic nie działa lepiej na tego typu problemy. Polecam także na opryszczkę.


Sklep oferuje wysyłkę pocztą (ekonomiczna albo priorytet) lub kurierem UPS.
Ja za wysyłkę paczki ekonomicznej zapłaciłam 12 PLN - to była przy tej ilości produktów - opcja najtańsza.

Płacić można przy odbiorze (wtedy drożej wysyłka) lub przelewem albo poprzez płatności elektroniczne.
Karty kredytowe też są akceptowane.

Wszystkie dokładne opisy produktów i sprawy związane z wysyłką znajdziecie oczywiście na stronie sklepu.
Można tam także wyszukać przepisy na użycie wszystkich ich kosmetyków - w różnych opcjach. Poza tym warto zapoznać się z opiniami klientów na temat danego produktu.
Strona sklepu jest bardzo intuicyjna i przyjazna dla odbiorcy:)

Jeśli macie ochotę więcej dowiedzieć się o moich doświadczeniach z tymi kosmetykami - dajcie znać. Chętnie poczytam.

A może robiłyście zakupy w tym sklepie i polecacie jakieś inne produkty lub używałyście, któregoś z moich "zdobyczy"?

Magda

czwartek, 23 lutego 2012

Stal na paznokciach

Rzadko używam ciemnych kolorów lakierów na paznokciach u dłoni, ale dziś zaszalałam.
Wiem, że dla wielu z Was to żadna nowość, a może i codzienność.
Dla mnie to jednak pewna odskocznia od tego co... zazwyczaj:)

Kiedy zobaczyłam ten kolor i to jak się elegancko odbija się w nim światło - decyzja była szybka - kładziemy ten:)
Jest urlop, jest wyjazd - są stalowe paznokcie!


Manicure i malowanie wykonywałam u kosmetyczki i naprawdę jestem bardzo zadowolona.


Niestety na zdjęciach bardzo ciężko uchwycić "prawdziwość" tego koloru i jego stalowe "właściwości". Głównie ze względu na ten efekt załamywania się światła na płytce paznokcia. Pewnie jednak z lepszym aparatem byłoby to możliwe...
W rzeczywistości błysk jest jeszcze większy, jak pięknie wypolerowana stal:)


Ja tam od kilku godzin gapię się na te moje paznokcie i bardzo mi się podobają:)

A Wam?

Magda

Torebka imprezowa...nieplanowany zakup tzw. "przy okazji"...

Jak na małą imprezową torebkę jest całkiem pojemna.
Świetnie leży w dłoni i jest taka "akurat".


Ma łańcuszek na ramię - wreszcie nie tandetny  i "chamski" jak w wielu tego typu torebkach.
Spokojnie można go także schować/odpiąć i nosić torebkę w dłoni.
Wewnątrz jest świetnie wykończona i ma małą kieszonkę np. na kartę kredytową lub gotówkę czy np. klucze.


Zaskoczyła mnie tym, że jest bardzo miękka i miła w dotyku, aż się chcą ją głaskać:) Żadne tam gryzące cekiny.
Cudnie mieni się - szczególnie w sztucznym świetle.

Będzie mi pasować na wiele okazji. Moim zdaniem efektowna, ale nie narzucająca się. Zwyczajna, ale już ją bardzo polubiłam:)
Może stać się ozdobą nawet najbardziej skromnego i zwyczajnego stroju.
Na moje wypady do teatru - znakomita!


Poza tym wisiała samotna ostatnia i była przeceniona z 70 PLN na 30 PLN.
Musiała stać się moja:)



Dorwałyście ostatnio jakieś perełki z dużą przeceną?

Magda

poniedziałek, 20 lutego 2012

Biedronka rządzi!:) Zakup maseł i peelingów do ciała z Bebeauty

Człowiek jest na urlopie na nartach, zachodzi mimochodem do Biedronki po jogurty, a wychodzi z tym:
O losie!:)

Dla usprawiedliwienia dodam, że w mojej okolicy od tygodni w żadnej z pobliskich Biedronek nie mogłam znaleźć ani tego peelingu ani masła. Co zaszłam – nigdy ich nie było. Więc jak trafiły się tu – wzięłam podwójną porcję
:)

Wąchałam i masełka pachną ładnie, delikatnie, choć zapach nie jest super naturalny. Nie sądzę by się też długo utrzymywał. Może i dobrze…


W peelingach jednak dość mocno wyczuwalna jest chemia - dla mnie kojarząca się trochę z farbą, choć nutkę mango czy winogron także znaleźć można.
Zobaczymy jak sprawdzą się w użyciu. 


Maseł ci ostatnio u mnie dostatek, ale o tej porze roku dość dużo ich zużywam. Nie wiem jak to jest ale widzę, że innym dziewczynom standardowe opakowanie masła starcza na dłużej. Albo więc za dużo ich aplikuje, albo mam za dużo ciała
:)

Peelingi w sumie wolę takie w formie myjącego żelu – delikatniejsze, bo mam bardzo cienką naczyniową skórę. Ale z miłą chęcią wypróbuje także te zakupione dzisiaj. Choć pewnie będę zmuszona używać ich raz na jakiś czas.
Słyszałam bowiem, że są mocne.

Używałyście tych produktów? Sprawdziły się u Was?


Pozdrawiam z nart! Zima w górach jest cudna!

Magda

niedziela, 19 lutego 2012

Brokuły z sosem czosnkowym i fetą...Szybkie danie w 5 min.

Dziś prosty przepis na przystawkę/sałatkę jaką osobiście uwielbiam.
Danie w zasadzie uniwersalne. Może być podawane samo, jak i jako dodatek do mięsa czy wędliny, serów np. na obiad albo na kolację.
 
  Ja najczęściej brokuły podane w ten sposób jadam samodzielnie. Ale można je oczywiście zjeść także z pieczywem czy np. tostami.

Przekonałam się także, że ten przepis idealnie sprawdza się na wszelkie imprezy oraz wtedy gdy nagle dowiadujemy się o gościach jacy nawiedzą nas za 10 min.:) Można je także zabrać do pracy albo na piknik czy jakiś wyjazd. Wymarzone danie dla leniwców i dla wegetarian oraz dla tych co dbają linię!

 Danie nie wymaga zachodu, czasu, stania w kuchni czy często nie lubianego żmudnego krojenia:) Myślę, że polubią jego przygotowanie także Ci, dla których kuchnia jest zbytecznym pomieszczeniem w domu:)

Składniki:

- 2 świeże brokuły (można zastąpić je także mrożonymi, choć świeże są zdecydowanie lepsze)
- kostka sera feta
- mały jogurt grecki
- 3-4 ząbki czosnku (tu już wedle uznania w zależności jak bardzo lubicie czosnek)
- pieprz czarny
- sól
- płatki migdałów – około 1/3 paczki

Przygotowanie:

Brokuły gotujemy w osolonej wodzie. Ja świeże brokuły wkładam głąbem do dołu na wrzącą osoloną wodę i gotuję pod przykryciem około 3-4 min. Ważne by się nie rozgotowały i były nawet lekko twardawe. Lepiej wyłączyć wcześniej palnik niż później. Brokuły bardzo szybko miękną nawet pod samą parą. Nie mogą się rozgotować! Można je nawet sparzyć samym wrzątkiem. Choć moje doświadczenia są takie, że obecne zimowe brokuły lepiej jednak lekko obgotować.
Po wyjęciu brokułów z wody pozwalamy im wystygnąć.
Zimne dzielimy na części dłonią lub kroimy, ale nie na bardzo małe kawałki.
Układamy w salaterce lub półmisku.

Sos – prościzna. Jogurt, fetę i czosnek – miksujemy. Najlepiej wychodzi to blenderem. Ważne by wszystko się dobrze połączyło na jednolitą ładną masę i by czosnek był dobrze rozgnieciony. Jak ktoś lubi można jeszcze dosolić. Choć sama feta jest już słonym serem. Ja soli już nie używam. Czasami do sosu dodaję szczyptę świeżo zmielonego pieprzu.

Brokuły polewam sosem. Oprószam całość pieprzem i płatkami migdałowymi po całej powierzchni. Nic nie mieszamy.
Gotowe!
Zdecydowanie dłużej opisuje się jego przygotowanie, niż w rzeczywistości się je robi:)

Jeśli nie macie płatków migdałowych spokojnie możecie danie podać bez nich. Wiele razy tak robiłam. Będzie równie smaczne.


Ulepszona wersja tego dania to prażone na patelni migdały wraz z orzechami.

Wyśmienicie także pasuje zastąpienie płatków migdałowych płatkami świeżego parmezanu. Miodzio!
Polecam także te sposoby.

Ilość czosnku w zasadzie musicie ustalić sami. Ja czosnek uwielbiam i zwykle robię ten sos dość mocno czosnkowy – nawet czasami z 6 ząbkami czosnku. Nie każdy jednak taki ostry sos polubi. Zdecydowanie jednak smak czosnku musi w sosie przebijać i jest ważną jego częścią.

Moi znajomi zawsze rzucają się na tak przygotowane brokuły, a ja także je uwielbiam!

Mam nadzieję, że Wam również ten przepis przypadnie do gustu.

Smacznego!
Magda

czwartek, 16 lutego 2012

Zakupy...kilka skromnych produktów...i niestety konsumpcja w KFC

Wstaję wczoraj rano a tu za oknem biało:) Pięknie ale perspektywa odśnieżania samochodu mało mnie pocieszyła.
A tu na parkingu miłe zaskoczenie. Wiatr tak wiał, że w zasadzie z ¾ maski samochodu idealnie zwiał śnieg! Huraaaa…!:)

Praca zajęła mi wczoraj tylko 4 godziny, więc wybrałam się pozałatwiać różne sprawy i przy okazji wstąpiłam do warszawskiej Promenady i pobliskiego Centrum Handlowego Gocław.

Ostatnio mało chodzę za zakupy. Przynajmniej nie na duże.
Specjalnie nie buszowałam po sklepach, zaszłam tylko do kilku.


W Naturze zakupiłam peeling enzymatyczny do cery naczynkowej z Floslek. Kosztował 19,49 PLN. Jestem pod wrażeniem maseczki z tej samej serii, dlatego sięgnęłam teraz po drugi produkt.
Poza tym do kasy zabrałam z sobą pomadkę Kobo w kolorze Toffee nr 102 i cień Caffe Late też tej marki. Szminka w odcieniu dla mnie jako rudzielca:) wręcz idealna. Zobaczymy jak się będzie sprawować. Cień zakupiłam w formie wkładu do paletki. Tańsza opcja i praktyczna.

Obejrzałam także szafy Essence i Catrice - ale były tak przetrzebione, że w zasadzie nie było w nich nic:(
Cena: 15,99 PLN
Cena wkładu: 13,99 PLN
 Udałam się także do Super Pharm i zaplanowałam kupić jakiś nowy zapach – ze średniej półki cenowej, ale mimo kilku testów nic jakoś nie zniewoliło mojego węchu, dałam sobie zatem spokój.
Zakupiłam za to tonik – jako uzupełnienie peelingu i maseczki (toniku w Naturze nie mieli). Kosztował 15,99 PLN. W kasie dostałam też dwie próbki nowego podkładu L’Oreal Lumi Magique. Będę testować i dam pewnie znać, choć wydaje mi się, że kolor jaki otrzymałam będzie dla mnie za ciemny. Mam nr 4 – Pure Beige.

Wstąpiłam także na szybko do H&M, ale kompletnie nie buszowałam między wieszakami. Od razu poszłam do działu z koszulkami Basic i wybrałam dwie z długim rękawem i dekoltem w literę V: brąz i ciemny fiolet. Chciałam także zakupić identyczne bez rękawów, ale niestety w każdym kolorze były same rozmiary L i XL. Naszukałam się i nic. Te koszulki uwielbiam, mam kilka i naprawdę są świetne. Trwałe i w przystępnej cenie. Jednak dorwanie rozmiaru S często graniczy z cudem.

Poza tym skusiłam się na pleciony pasek. Na zdjęciu wychodzi na rudy, pomarańczowy, ale w rzeczywistości ma dużo odcienia koralu, brzoskwini - przypomina mi modne niedawno pomadki w takim kolorze:) Ciekawy odcień, rzadki - stąd nie mogłam się powstrzymać.

Bluzki Basic z długim rękawem z H&M po 39,90 PLN. Pasek - 19,90 PLN.
 Diva – to sklep gdzie kupuje głównie jak są promocje. Nie to żeby było tam jakoś koszmarnie drogo, ale bardzo często są duże okazje i w zasadzie sukcesywnie przeceniane jest wszystko. Warto zatem poczekać. Akurat promocji nie było żadnej, kilka rzeczy mi się spodobało – ale na bank zaraz będzie jakaś przecena więc będę cierpliwa:)
Wobec jednych kolczyków jednak nie okazałam cierpliwości i zabrałam je z sobą do domu:) Wisiały jedne samotne i pomyślałam, że do promocji mogą nie doczekać. Niby zwykłe "wkrętki," ale nigdzie takich nie wiedziałam. Pięknie załamuje się na nich światło. Pod słońce czy też w świetle sztucznym wyglądają bajecznie. Mienią się na kilka odcieni, ale nie ma to nic wspólnego z kiczem. Zdjęcie niestety tego nie oddaje.
Kolczyki Diva - 14 PLN.
To takie kolczyki jakie lubię najbardziej, pasują do wszystkiego, każdej stylizacji i dodają uroku oraz rozświetlają twarz. Są także praktyczne. W czasie noszenia czapek, szalików, kołnierzy i innych otulaczy – zbyt długie kolczyki na co dzień mało zdają egzamin. Przynajmniej u mnie.
Płacąc za kolczyki dostałam kupon rabatowy 20% na kolejne zakupy powyżej 30 PLN – ważny do końca lutego. Może skorzystam – zobaczymy.

Przyznaje się też bez bicia, że z racji silnego głodu zahaczyłam o KFC. Mam trochę wyrzuty sumienia, bo unikam takich miejsc jak tylko mogę, ale akurat ich kurczaki lubię – choć tak wiem do zdrowych nie należą. Na usprawiedliwienie dodam, że bywam w takim miejscu góra 2-3 razy w roku.  Nigdy nie biorę frytek, kanapek w bułce itp. Sam kurczaczek mi wystarcza:)

Co ostatnio sobie kupiłyście?

Pamiętajcie unikajcie fast-food’ów!:)


Magda

poniedziałek, 13 lutego 2012

"W ciemności" A. Holland...refleksje po projekcji filmu

Parę dni temu wybrałam się na film Agnieszki Holland „W ciemności”. Nie będę długo się rozpisywać o samej treści filmu, bo głośno o nim wszędzie – głównie z powodu nominacji do Oscara w kategorii film obcojęzyczny.


Masę mam refleksji po tej projekcji. Pierwsza i główna kołacząca mi się po głowie już w czasie oglądania to…Czy ja bym tak dała radę? Czy zdołałabym przetrwać w takich warunkach? Co więcej ...Czy zrobiłabym to co główny bohater Socha, czy zdobyłabym się na tego rodzaju poświęcenie?

Film mnie przeraził. Ale wcale nie ze względu na to, iż zobaczyłam jak ludzie musieli walczyć o życie przez 14 miesięcy w kanałach miasta i jak okrutny potrafi być człowiek dla drugiego….Ale dlatego, iż zdałam sobie sprawę, że my ludzie żyjący w XXI w. rzadko zdajemy sobie sprawę co tak naprawdę jest w życiu ważne. Nie doceniamy kompletnie tego co mamy i w jakiej rzeczywistości przyszło nam żyć.

Nie zamierzam tu wygłaszać referatu na temat tego co wszyscy wiemy – konsumpcyjny styl życia wszystkich nas zniewolił. Nie chodzi o to oczywiście by wrócić do czasów sprzed 60 czy 70 lat, umartwiać się czy być pustelnikiem, ale może raz na jakiś czas przypomnieć sobie o wartościach jakimi warto kierować się w życiu, zasadach górujących ponad rozwojem cywilizacji…Myślę, że tego typu filmy są w tym pomocne.

Wracając do samego filmu to duże brawa dla operatora. Dla przeciętnego jednak widza przynajmniej na początku – film może być ciężki w odbiorze. Dużo scen jest kręconych metodą „kamery z ręki”. Jest to oczywiście celowy zabieg, bo m.in. pozwala nam wczuć się w położenie bohaterów i niejako być nimi, a przynajmniej ich oczami. Ale ktoś nie przyzwyczajony do tego typu techniki operatorskiej – może się zmęczyć oglądając już pierwsze minuty filmu. Pocieszę – nie wszyscy to zauważają, a poza tym z czasem oczy się przyzwyczajają:)

Film jest nagrany bez patosu i zbędnego wyciskania łez – co często towarzyszy tej tematyce. Jest dość naturalistyczny. Są momenty kiedy lekko się dłuży. Minusem dla mnie są też zbyt częste i moim zdaniem nazbyt długie sceny seksu. Rozumiem ten zabieg ale kolejna z kolei taka scena jest już trochę nużąca i niczemu nie służy.

Znakomicie zaprezentowane zostały kolejne postacie. Nie ma tam czysto krystalicznych bohaterów i tych totalnie złych. Świat bowiem nie dzieli się na czarne i białe. Socha nie jest nieskazitelny i nie zawsze kierują nim szczytne pobudki. Uratowani Żydzi także nie są „święci”, są po prostu ludźmi…

Rola Roberta Więckiewicza – świetna, ale ja chyba generalnie mam słabość do tego aktora bo jest naprawdę dobry w tym co robi! Inni aktorzy – łącznie z dziećmi, spisali się również znakomicie, a zagrać w takim filmie łatwo nie było.

„W ciemności” uświadamia nam także inną prawdę znaną od dawna – w Polakach jest niestety bardzo dużo antysemityzmu.
Najgorsze jest też to, że patrząc na dzisiejszą rzeczywistość mało się pod tym względem zmienia na plus.

O filmie można by wiele opowiadać ale najlepiej go obejrzeć. Ja zachęcam, choć zdaje sobie sprawę, że nie każdemu się spodoba. To nie jest film zrobiony z wielkim rozmachem, patosem na miarę amerykańskiego kina. Pokazuje jednak to co trzeba i w sposób bardzo prawdziwy, bez zbędnego naciągania widza na wzruszenia.


Uwielbiam Agnieszkę Holland i mam nadzieję, że Oscara otrzyma, choć wiem, że konkurencja jest duża. Sama nie oglądałam filmów – konkurentów w tej kategorii, więc nie jestem do końca obiektywna – przyznaje. Poza tym cała machina głosowania na tą nagrodę jest tak rozbudowana i skomplikowana, że tak naprawdę ciężko powiedzieć czy to najlepszy film zawsze wygrywa. Z racji jednak, że jestem Polką – mam nadzieję, że wygra kino polskie!:)


Byliście może na tym filmie albo się wybieracie?


U mnie kolejny chyba będzie "Artysta".

Pozdrawiam
Magda

piątek, 10 lutego 2012

Piątkowy wieczór tylko dla siebie...Domowe SPA, muzyka, książka, herbata i ciepły koc:)

Pewnie większość Was w ten piątkowy wieczór gdzieś baluje, a ja akurat postanowiłam wykorzystać wolny wieczór zupełnie tylko siebie.

Zamierzam nałożyć na siebie to wszystko co widać poniżej
:)
Będzie zatem kąpiel z rozgrzewającym dodatkiem olejku naturalnego pomarańczowo-cynamonowego oraz olejku Nivea. Potem „namaszczę”:) się olejkiem Alverde o ukochanym ostatnio zapachu paczuli i porzeczki.
Po umyciu głowy ostatnim zakupem – szamponem z Garniera - na włosy pójdzie w ruch olejek Vatika i zostanie na nich aż do rana:)

Po standardowym demakijażu i tonizacji twarzy zamierzam zaaplikować sobie maskę Floslek'u do cery naczynkowej.
Będzie to jej pierwszy raz na mojej buzi i zobaczymy jak się sprawdzi. Mrozy ostatnio dały się we znaki moim naczynkom. Postanowiłam zatem działać!:)

Manicure i pedicure zrobione już wczoraj w zaprzyjaźnionym salonie kosmetycznym – więc dziś tylko kąpiel stóp w rozgrzewającej soli cynamonowej z Floslek'u o śmiesznej nazwie serii Dr Stopa + gruba warstwa kremu Lirene z mocznikiem
 + skarpety na lepsze wchłanianie.

Dłonie – ulubiona od lat maska z Oriflame na bazie migdałów i rękawiczki bawełniane na noc.


Dla ducha także coś przygotowałam. Płyta Leszka Możdżera – „Komeda” i powieść C.R. Zafona „Cień Wiatru”.
Do tego angielska herbata przywieziona ostatnio z Londynu – koniecznie z dodatkiem soku wyciśniętego z czerwonego grapefruita. W tle natomiast zapach świeczki cynamonowo-karmelowej z Yankee Candle.

Zapach otula dom niesamowicie a przy tym nie jest nachalny czy sztuczny. Polecam!

Kanapa, poduchy i ciepłe kocyki także czekają cierpliwie na pełne ich wykorzystanie:)
Mój wieczór zatem czas zacząć!

:)


Często znajdujecie czas na takie chwile tylko dla siebie?


Miłego wieczoru

Magda

środa, 8 lutego 2012

Uwielbiam jeździć samochodem!

Zawsze to wiedziałam i jeżdżę codziennie ale wczoraj odkryłam to na nowo. Jadąc sobie popołudniu dość luźną drogą nagle poczułam błogi spokój i niesamowitą przyjemność z prowadzenia mojego auta. Takie dziwne uczucie. Połączenie wolności z radością i spokojem.

Jazda samochodem potrafi mnie naprawdę odprężyć i mimo, że prowadzę od dawna – wczoraj ogarnęło mnie z tego powodu dawno nie spotykane właśnie takie odczucie. Nawet jadąc uśmiechnęłam się sama do siebie
:)


Jestem ja, samochód, droga, ukochana Trójka w radio i uczucie niesamowitej wolności. Poczułam, że mogłabym tak jechać na koniec świata…

Dla mnie jazda samochodem to przede wszystkim właśnie wolność, poczucie niezależności i radość z panowania nad czymś większym ode mnie:)

Nie mówcie tego moim bliskim
:) – ale naprawdę lubię jeździć sama i czasami bardzo tego potrzebuję. Jazda z pasażerem często nie daje już tego samego…choć też jest oczywiście miło.


Od takie moje odczucia ze zwykłej jazdy samochodem…Niby normalna czynność, dzień jak co dzień a tu nagle w tej powszedniości takie „odkrycie” :)

 
Żeby jeszcze tylko auto się samo tankowało, samo odśnieżało jak pada i miało skrzydła jak stoję w warszawskich korkach
i 500 m jadę w 30 min…..:)

Lubicie jazdę samochodem? A może w innych codziennych czynnościach odkrywacie na nowo wiele radości?
Dzielić mi się tu zaraz
:)

 Koniecznie bądźcie ostrożni w czasie jazdy!
Magda

Lush, Bubblegum Lip Scrubs - Peeling do ust o zapachu gumy balonowej - recenzja


Peeling do ust z Lush kupiłam chyba około roku temu. Trochę użyłam a potem o nim zapomniałam. Poszedł gdzieś na koniec szafki i znikł mi z oczu. Ostatnio sobie o nim przypomniałam. Odgrzebałam i intensywnie używam, bo pogoda taka, że o usta wyjątkowo trzeba dbać.

Mam wersję o zapachu gumy balonowej – rzeczywiście pachnie tak jak podaje producent. Zapach słodki, intensywny i naprawdę świetny. Słoiczek bardzo praktyczny, zgrabny, kolor peelingu – intensywny, dający po oczach:)
Ale czy to jest jakieś cudo? Nie powiedziałabym. Więcej w tym samego bajeru. Owszem ładnie ściera naskórek ust, delikatnie i skutecznie. Usta po jego użyciu są gładkie i zadbane. Taki sam efekt można jednak osiągnąć każdym innym peelingiem – nawet takim do twarzy, delikatnie wcierając go w usta. Poza tym taki skrub można wykonać samemu w domu z cukru i np. miodu, wazeliny czy innego kremu i olejków.
Biorąc pod uwagę cenę tego gadżetu z Lush – produkt nie robi nic nadzwyczajnego. Od dużo w nim ścierającego cukru, fajny kolor i piękny zapach. Taki gadżecik:)
Byłby fajniejszy gdyby był bardziej kremowy np. z jakimiś olejkami w większej ilości – znacznie wtedy lepiej aplikowałby się na usta i rozcierał. Jest trochę za suchy i po jakim czasie kawali się w słoiku ale po aplikacji na mokre usta – jest ok.

Plusem też jest to, że nie ma rozbudowanego składu. Inna korzyść – można zlizać:) Smakuje słodko, landrynkowo – jednak trochę sztucznie i ja dlatego wolę go zmywać.
Moim zdaniem nie jest to produkt zły. Naprawdę pozwala zadbać ładnie o usta i gdy go używam regularnie kompletnie nie mam problemu z niechcianymi skórkami na ustach itp. Jest dość wydajny ale nie za bardzo higieniczny – bo za każdym razem wkładamy palucha do opakowania.

Słoiczek szklany ma 25 g. Obecnie kosztuje £
4,95. Rok temu płaciłam za niego odrobinę mniej. Można go wrzucić do torebki, z łatwością zabrać w podróż. Po zużyciu peelingu przyda się na inne kosmetyki np. podczas wyjazdu.
Cena jednak jest jak dla mnie wygórowana. Biorąc pod uwagę, że to w sumie sam cukier – nawet bardzo wygórowana!

Wiem, że występuje jeszcze w 2 innych zapachach chyba mięty i wanilii z czekoladą. Tych jednak nie miałam możliwości testować.

Raczej ponownie go nie kupię. Po zużyciu tego zamierzam przerzucić się na skrub domowej roboty:)

Peelingujecie regularnie usta?

Uważajcie na siebie!
Magda

środa, 1 lutego 2012

Małe zakupy w Rossmann... dla poprawy humoru :)

Możecie wierzyć czy nie ale chyba około 3 m-cy nie byłam w żadnej drogerii czy sklepie kosmetycznym. Nawet w marketach jakoś nie zachodziłam do działu kosmetyków. Nie miałam ani chęci ani nastroju ale głównym powodem jest spory zapas kosmetyków jakie kupiłam jakiś czas temu i tak naprawdę nic nie było mi potrzebne. Sukcesywnie wszystko wykańczam i staram się nic nowego nie kupować bo zapasy naprawdę mam spore…
Cieszę się także, że specjalnie nic mnie nie kusiło więc spokojnie korzystałam z własnych zbiorów bez zbędnego pałętania się po sklepach w poszukiwaniu jakiś tam „nowości”.
Dobra czasem były jakieś zakupy przez Internet :)

W ostatnim czasie byłam także w Londynie i tam zakupiłam parę kosmetyków (naprawdę malutko!
) niedostępnych u nas, więc tym bardziej nic w Polsce jakoś mnie nie nęciło.
Dziś sama siebie zaskoczyłam, że jakoś dziwnie miałam chęć udania się do jakiegoś sklepu kosmetycznego i kupienia sobie…."czegoś" tam bliżej niesprecyzowanego :) Nie wiem może to ten mróz, może lekki spadek formy? Sama nie wiem…
Rossmanna mam najbliżej więc wybór padł na ten sklep.
Z założenia wiedziałam, że nie będą to duże zakupy a pretekstem była także potrzeba zakupienia kilku środków do prania (akurat były w promocji) – mam w tej materii kilka ulubionych właśnie z Rossmanna.

Zakupiłam jak poniżej:

- Szampon Garnier Objętość i Witalność – Drożdze piwne i owoc granatu
* 400 ml – 8,39 PLN (bez żadnej promocji)

- Chusteczki (ręczniki) jednorazowe do twarzy – 2 opakowania

* 30 szt. - 3,99 PLN (w promocji)

- Alterra – olejek do masażu (zamierzam go stosować do włosów) z Migdałami i Papają

* 100 ml – 13,29 PLN (bez żadnej promocji)

- Lirene – krem regenerujący do stóp z 30% zawartością mocznika

* 75 ml – 9,99 PLN (bez żadnej promocji)



Oprócz chusteczek/ręczników - żadnego z kosmetyków nie miałam nigdy wcześniej więc będę testować i dawać znać co i jak.

Szampon Garniera kupiłam ponieważ zachęciła mnie cena w stosunku do pojemności butelki, a do tego dużo pozytywnych opinii. Nota bene mam chyba obecnie w łazience około 7 różnych szamponów do zużycia….starczy chyba dla połowy wojska!

Olejek Alterra – uległam dużemu obecnie bumowi na ten kosmetyk i po 3 m-cach olejowania włosów śmierdzącym olejkiem Sesa (z ogromnym rezultatem na „tak” i „wow”!) postanowiłam dalej olejować włosy, tym razem czymś o ładniejszym zapachu ale tak samo dobrym naturalnym składzie. Będę go używać na zmianę z Vatiką jaką także obecnie testuję. Zobaczymy co z tego wyniknie…


Krem do stóp Lirene – zachęciła mnie duża zawartość mocznika i cena. Zwykle kremy z takim procentem tego składnika są nawet 4-5 krotnie droższe. Poza tym kończy mi się inny krem do stóp (lawendowy z Avon – naprawdę dobry) – więc tu zakup jest zdroworozsądkowy :)

Ręczniki jednorazowe do twarzy – kupuję namiętnie od prawie roku i jak tylko są w promocji robię sobie zapas. W ramach oszczędności zamieniam je czasem na zwykłe ręczniki papierowe o większej grubości i tym samym od dawna inaczej nie osuszam twarzy po umyciu jak tylko jednorazówkami i efekt naprawdę widzę na plus. Polecam – nie tyle te konkretne ręczniki ale ogólnie wycieranie twarzy zwykłymi ręcznikami papierowymi z rolki – ale tymi grubszymi (świetne są takie robione dla Carrefour), cienkie lepią się do twarzy i kota można z nimi dostać.

Używałyście któregoś z tych produktów? Rozczarowanie czy zadowolenie?

Nie dajcie się mrozom! Ja się nie daję i śpię jak cały rok - nadal przy otwartym oknie!
Pozdrawiam
Magda