środa, 13 kwietnia 2016

Denko kolorówki i zapachów. Korres, Maybelline, Eveline, Rival de Loop, Wibo, Inglot, L'Oréal, Nyc Cosmetics, Lolita Lempicka, Nicole Cosmetics.

Kolorówka i perfumy zawsze zużywają się powoli. Udało mi się "zdenkować" kilka kosmetyków z tych kategorii i dziś je recenzuje. 


Kupiłam za grosze na Truskawce. To było wieki temu. Najpierw mi się nie spodobał. Kolor bardzo ok, typowo jasno beżowy, chłodny, bez żadnych domieszek różu czy żółci. Trafiony. Uniwersalny. Niestety był widoczny na skórze i słabo kooperował z moim ówczesnym podkładem. Puderniczkę odłożyłam na kilka m-cy do szuflady. Po czasie zupełnie zmieniłam zdanie. Pewnym produktom warto dawać drugą szansę. Nie wiem czy to kwestia innego fluidu, kremu, pogody czy stanu mojej cery, ale przerwa dobrze pudrowi zrobiła. Okazał się dawać bardzo długotrwały mat. Cera zyskiwała ładne wykończenie i rozjaśnienie. Kamuflował widoczność porów, nie wchodził w zmarszczki, nie był widoczny, ujednolicał koloryt. Świetnie również wyglądał zaaplikowany na czystą skórę. Starczył na wieki i z żalem go wykańczałam. Plus również za solidne opakowanie z lusterkiem. Obecnie jest w czarnym pudełeczku. Zdecydowanie polecam! Jeden z lepszych jakie testowałam.


Inglot Pressed Powder.
Daaaaawny zakup. Dobierany z konsultantką w salonie Inglot. Jako puder na całą twarz - porażka. Stanowczo za ciemny i na dodatek z drobinkami, co dostrzegłam dopiero w domu. Osoba mi go polecająca wykazała się totalnym brakiem wiedzy i profesjonalizmu. Ja sama jeszcze wtedy miałam małe pojęcie o makijażu. Zużywałam jako bronzer w czasie lata do ocieplania twarzy i dekoltu oraz na większe wieczorne wyjścia w ciągu całego roku. Trwało to wieki, ale udało się niczego nie zmarnować. Koloru i dokładnej nazwy kosmetyku nie pamiętam, wszystko z tyłu się starło. Serii pewnie i tak już nie ma. Puder mimo, iż był w kamieniu, mocno się osypywał podczas nakładania. Nie był też trwały i potrafił tworzyć placki. Może niesłusznie, ale przez niego zraziłam się do pudrów Inglota i omijam je z daleka.

Rival de Loop Hydro Roll-on pod oczy z korektorem.
Nie spodziewałam się po nim za dużo, mimo to jestem rozczarowana. Lekki, nie robiący krzywdy, ale nie czyniący też za wiele. Nie mam dużych problemów z sińcami pod oczami, dlatego nie potrzebuje mocno kryjących korektorów. Ten miał być produktem na lato. Odrobinę zdejmuje z okolic oczu zmęczenie, chłodzi, ale kryje słabo, prawie wcale. Nie rozjaśnia. Mało komfortowo i nierównomiernie się rozprowadza. Potrafi tworzyć smugi. Jest bardzo rzadki jak woda i brzydko pachnie. Dawałam mu wiele szans, robiłam przerwy, wracałam i niestety nie podołał. W końcu minął termin ważności i poszedł do śmieci. Tani, ale nie warto wydawać na niego nawet najdrobniejszej sumy.


NYC Smooth Skin Bronzing Face Powder 720A Sunny.
Uwielbiam od lat. Znakomity. Jeden z najlepszych bronzerów jaki używałam. Zdecydowanie w pierwszej trójce. Szkoda, że niedostępny w Polsce. Idealnie się rozprowadza. Tworzy na skórze piękną poświatę. Nie znika, nie robi plam, jest naturalny, satynowy, bez żadnych drobinek. Twarz z nim wygląda na wypoczętą, zrelaksowaną, lekko muśniętą słońcem. Mało który bronzer daje na mojej jasnej karnacji z piegami i silnym rumieniem, tak pożądany efekt. Miękko się nakłada, a przy tym kompletnie nie pyli. Zdaje się nigdy nie kończyć. Lekkie opakowanie z lusterkiem można zabrać wszędzie. W USA jest tani i powszechnie dostępny. Kupiłam go tam na wakacjach. Wiem, że dostaniecie go również z Irlandii i być może w UK, ale tego nie jestem pewna. Pełen jego opis i zdjęcia znajdziecie w notce z ulubieńcami maja'14. Jeśli kiedyś uda mi się go dorwać, od razu biorę zapas kilku by starczył do emerytury:)


Polubiłam. Zmieniałam z innymi woniami, ale szczególnie latem i wiosną chętnie sięgałam po ten flakon. Klasyka perfum. Niby słodkie, a jednak orzeźwiające. Posiadają nietuzinkowe opakowanie nadgryzionego jabłka. Kojarzą się z zakazaną miłością, grzesznym uczuciem, czymś wymarzonym i niedościgłym. Pierwsze skrzypce gra tu fiołek, potem wyczuwany jest anyż, piżmo, migdał... To nie są moje ukochane perfumy, ale cieszę się, że je miałam. Miło wspominam. Warto powąchać zapach w perfumerii.

Nicole Cosmetics Woda toaletowa.
Dostałam ten flakon do testów, ale nie jestem zachwycona. Bardzo nietrwała woń. Na moim ciele w ogóle się nie utrzymywała. Ile by człowiek się nie spryskał, po godzinie efektów brak. Duża dawka alkoholu. Podczas aplikacji, aż raziło to w nos i oczy. Opakowanie mocno średnie. Ciężkie, nieeleganckie, kompletnie nie pasujące do perfum czy wody toaletowej. Nie będę udawać, że była ok i namawiać do zakupu. Znam sporo tanich, dużo trwalszych  i lepszych jakościowo wód toaletowych.


Przez lata zużyłam kilka opakowań. Tusz, który nigdy nie zawodzi. Lubię jego szczotkę, nasyconą czerń, szybką aplikację. Ładnie wydłuża i pogrubia rzęsy. Nie skleja ich. Efekt można stopniować nawet kilkoma warstwami. Nie rozmasuje się, nie kruszy. Żadna maskara nie starcza mi na tak długo jak ta. Lubię ją, ponieważ od pierwszego do ostatniego użycia zachowuje się tak samo dobrze i nie zmienia swoich właściwości. Regularnie do niej wracam. Często bywa na promocjach. Jeszcze nie raz znajdzie się w mojej toaletce. Żółte opakowanie pozwala szybko znaleźć kosmetyk w kobiecej torebce czy kosmetyczce, a przyznacie panie, że czasem to nie lada wyzwanie:)

Wibo Boom Boom Mascara.
Polecało ją wiele blogerek i youtuberek. Daje dramatyczne, wyraziste oko. Efekt na serio - WOW. Wysoki poziom wydłużenia i pogrubienia, piękne rozdzielenie. Przy moich naturalnie długich włoskach - wręcz widok sztucznych rzęs. Niestety wszystkie te plusy zniszczone zostają przez fakt, że błyskawicznie się rozmazuje i kruszy. 2 h i czerń migruje pod oko, nad oko, obok....wszędzie! Po dłuższym czasie sypie się jak szalona. Miało to miejsce podczas suchych dni. W deszczu, upale - panda gwarantowana w 20 minut. Kupiłam na promocji za około 5-6 PLN, nie mogę zatem marudzić, ale mimo wszystko nie daje jej swojej rekomendacji. Dla mnie podstawą jest, że maskara ma się trzymać cały dzień. Ja żyję, pracuję, spotykam ludzi, bawię się, wykonuje szereg różnych obowiązków, a nie spędzam dnia na oglądaniu swojej twarzy w lusterku puderniczki i poprawianiu makijażu co pół godziny. Litości!


L'Oréal Paris Colour Riche Lip Balm w kolorze 818 Nourishing Nude.
Żal się rozstawać. Wyborne masełko do ust o pięknym kolorze. Znakomite nawilżenie, delikatny połysk, błyskawiczna aplikacja. Odcień "lepszych" moich ust. Zdecydowane KWC. Używałam praktycznie każdego dnia i nigdy mnie nie zawiódł. Jeden z ukochanych produktów do ust. Nabyłam w Stanach. W Polsce chyba ta wersja nie do kupienia. Może poszukam online. To jeden z tych kosmetyków, który chce mieć zawsze w torebce i stale kupować. Pierwszy raz o nim wspomniałam w poście z ulubieńcami lipca'13.

Od ponad 2 lat stale używam pod tusz. Stał się moim niezbędnikiem. Nawilża, odżywia, uelastycznia włoski. Lekko je zagęszcza. Jest idealną bazą pod maskarę. Każda wygląda na niej lepiej. Rzęsy są dłuższe, rewelacyjnie rozdzielone, gęstsze, zero grudek. Tusz jest trwalszy. Stale kupuje. Obecnie używam nowszej wersji tego serum/bazy 5 w 1, ale wydaje mi się, że nie ma między nimi jakiejś znaczącej różnicy. Więcej o tym serum napisałam w poście z lutego'14. Zapraszam do zajrzenia >>.


Dajcie znać, czy znacie te kosmetyki i jakie macie o nich zdanie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz.
Proszę o nie reklamowanie w komentarzach swoich stron, blogów, sklepów itp. Będę wdzięczna za nie linkowanie i uszanowanie tego. W innym przypadku będę je natychmiast kasować.
Magdalena