Nie to żebym była jakąś wielką miłośniczką
Lush. Miałam swojego czasu sporo produktów tej marki ale choć kilka naprawdę
polubiłam, to wiele innych jest dla mnie mocno przereklamowanych i nie wartych
swojej ceny - zwykle dość wysokiej ceny:)
|
Krem ENZYMION - marka Lush |
ENZYMION to mój pierwszy krem do twarzy z Lush. Jak na razie jedyny. Czy go
polubiłam? Niezwykle!
Co obiecuje producent?
Twórcy Enzymion podają, że to krem nawilżający do cery tłustej. Ma rozjaśnić
skórę twarzy, sprawić by stała się promienna, świeża i wygładzona. Jednocześnie
ma zapewnić jej odpowiednie zmatowienie na długi czas. Producent obiecuje, że
krem pięknie nawilża skórę i tonizuje ją oraz jest znakomity pod makijaż.
Zawiera enzymy papai, ekstrakt ze świeżych cytryn oraz olejki ze słodkiego
grapefruita i limonki.
Czy się z tym zgadzam?
Nigdy nie myślałam, że w zasadzie w 100% mogę przyznać rację obietnicom producenta.
Kremu używam od 2 m-cy. Być może dopiero po skończeniu całego opakowania
powinnam zamieścić pełną recenzję ale myślę, że te 2 m-ce to już dobry czas by
przekonać się o wartości kosmetyku.
Szczerze powiem, że zakochałam się w tym
kremie i go uwielbiam!
Pięknie nawilża skórę, nie ściąga jej, nie podrażnia. Nawilżenie naprawdę długo
się utrzymuje i nie znika wraz z wieczornym demakijażem. Jest bardzo trwałe.
Cera ewidentnie jest rozjaśniona i odświeżona. Ja często budzę się rano z
bardzo niewyrównanym kolorytem skóry i licznymi zaczerwienieniami - z racji
posiadania skóry mocno naczynkowej i płytko unaczynionej. Oczywiście krem nie
jest tonujący, nie jest też podkładem:), ale na mojej twarzy wyrównanie lekkie kolorytu i
zmniejszenie zaczerwienień jest widoczne. Nie w 100% ale jednak tak, choć krem
wcale nie obiecuje, że walczy z rumieniem:)
Z racji, że mam dość nietypową kombinację skóry - naczynkowa + tłusta -
dobranie dla mnie kremu jest istnym cudem. Nie mam skóry trądzikowej i rzadko
mi wyskakują jakieś duże zmiany na twarzy. Natomiast mam dużą skłonność do
zaskórników i zapychania. Mam wrażenie, że mnie w zasadzie zapycha wszystko.
Niestety kremy specjalistyczne do skóry typowo z rumieniem itp. problemami -
zazwyczaj są albo bardzo bogate w skład co znacząco obciążało moją skórę albo
też bardzo tłuste, tak iż przy mojej tłustej skórze - świecenie gwarantowane po
30 min.
Ten krem oprócz naprawdę dobrego nawilżenia świetnie matuje. Nie jest to na
szczęście tępy ciężki mat po jakim sprawne nałożenie podkładu jest prawdziwym
utrapieniem. Krem nie tworzy skorupy na twarzy, nie zostawia żadnej matującej
powłoki ale super wchłania się w skórę i zgodnie z obietnicą producenta
absorbuje sebum. Czy mat utrzymuje się długo? Dla mnie naprawdę długo ale nie
mogę powiedzieć, że od 6 rano do 22 nie zaświeci Wam się czoło:) Cudów nie ma i najczęściej ratujemy się dodatkowo
podkładem, pudrem czy innymi produktami matującymi. Krem jednak stosowałam pod
wiele podkładów – płynnych, mineralnych, sypkich czy w kamieniu. Za każdym
razem mat zdecydowanie dłużej się trzymał niż przy innych kremach.
Produkt jest znakomity pod makijaż! Utrzymuje go zdecydowanie dłużej na naszej
twarzy. Każdy podkład można rozprowadzać po jego aplikacji (kremu) – w zasadzie
natychmiast. Nie roluje się, nie tworzy placków, jest świetną bazą pod makijaż
i zdecydowanie podkład ładniej na nim wygląda. Mam też wrażenie, że jakby lekko
ukrywał rozszerzone pory.
Jest też świetny pod sam puder czy też wtedy gdy akurat makijażu nie nakładamy.
Powiem szczerze, że tak podoba mi się moja skóra po aplikacji tego kremu, że
odkąd go mam bardzo często decydowałam się na rezygnację z podkładu czy nawet
pudru. Czasem nawet nie był potrzebny korektor:) Odkryłam, że z samym kremem moja skóra naprawdę
potrafi całkiem dobrze naturalnie się prezentować, choć oczywiście efekt modeli
to nie jest:)
|
Krem ENZYMION - moje zużycie po 2 m-cach |
Kolejna zaleta kremu to szybkie
wchłanianie. Krem trzymam w lodówce. Rano buzia wręcz pije ten krem mimo, że ja
generalnie nie mam problemów z nawilżeniem skóry czy jej suchością.
Konsystencja kremu jest dość trudna do opisania. Z całą pewnością jest bardzo
lekka. Nie jest tłusta. Przy nakładaniu czuje się jakby spryskiwało się twarz
wodą źródlaną, która następnie pięknie integruje się z naszą skórą i ją
nawilża. Z racji trzymania w lodówce jest przyjemne uczcie chłodu i orzeźwienie
jakie daje także zapach.
Dla mnie ten krem to cudownie obudzenie co rano, a wstawania wczesne jest dla
mnie naprawdę ciężkie – szczególnie zimą czy jesienią:)
Właśnie co z zapachem?
Ja naprawdę go bardzo lubię. Dla mnie to połączenie świeżości, rozmarynu z
wiejskiego ogródka + cytryny i czegoś jeszcze czego nie potrafię nazwać. Może
to ta papaja? Sama nie wiem:) Producent nie mówi nic o rozmarynie ale mi ten krem
ewidentnie się z nim kojarzy:)
Z całą pewnością trzeba przyznać, że jest to zapach dość oryginalny, rzadko
spotykany i nietuzinkowy. Jest w nim także coś takiego specyficznego dla
zapachu produktów Lush w zasadzie z każdej kategorii. Uważam, że nie wszystkim
może się on spodobać. Nie jest tradycyjny i pewnie są osoby, które nawet
określą go jako śmierdziela:) Ja jednak zawsze lubiłam dość specyficzne zapachy i
stąd dla mnie jest on naprawdę cudny.
Z innych rzeczy mogę dodać, że krem świetnie się dozuje z zakręcanego
pojemniczka. Choć zdaje sobie sprawę, że nie jest to aplikacja bardzo
higieniczna z racji wkładania tam każdego dnia palca:) Jednak opakowanie jest bardzo poręczne, zgrabne i
widać przynajmniej ile kosmetyku nam ubyło. Kolejny plus to właśnie wydajność.
Używam kremu jak wskazałam od 2 m-cy a zużycie u mnie to 1/3 no może ¼
opakowania. Zresztą zobaczcie na zdjęciu. Stosowałam tylko na dzień, choć
myślę, że spokojnie można go także stosować na noc – wtedy jednak szybciej
zobaczymy dno:)
Mogę także pokusić się o stwierdzenie, że
krem ten spokojnie można używać bez zastosowania toniku. Dla tych co toniku nie
używają – oczywiście wiadomość ta jest zbędna, ale dla tej grupy ludzi co
toniki kochają (jestem w tej grupie od lat!:)), może być to cenna informacja.
Jestem wielką zwolenniczką toników i od dłuższego czasu każdy krem aplikuje na
zmoczoną tonikiem twarz (czasem płynem micelarnym). Ma to zbawienny wpływ na
moją cerę! Ten krem jednak naprawdę spokojnie zastępuje tonik + krem. Jeśli
więc nie użyję toniku nie czuje jakiegoś braku bo twarz jest świetnie
tonizowana przez ten krem. Z racji jednak mojej miłości do toników zwykle jakiś
tonik pod krem idzie:)
Ogromną dla mnie korzyścią jest też to, że
krem nie zapycha. Jak wspomniałam mam do tego ogromną skłonność. Ale z racji
jego lekkości nic takiego się nie dzieje. Nie wiem jednak jak krem sprawdzi się
na cerze trądzikowej, bardzo młodej lub np. na skórze mocno suchej czy
odwodnionej, bo takiej cery nie posiadam. Dla mnie krem poprzez swoje
nawilżenie i inne wspomniane plusy - pobija wiele innych dobrych kremów. Do
tego mnie nie podrażnił co w przypadku cery skłonnej do rumienia (czyli mój
wieki problem!) jest to dość częste.
Jeszcze inne istotne informacje:
- jest to produkt dobry dla vegan
- krem ma 45 g
- jego data ważności to 14 m-cy od daty produkcji podanej na opakowaniu, data
upływu ważności także tam widnieje
- opakowanie jest czarne, matowe, plastikowe, wieczko zakręcane, szczelne
- produkt nie ma idealnie białej konsystencji – to taki kolor ecru,
zdecydowanie jednak nie widać tego na skórze
- można go dostać poprzez zakupy internetowe w Polsce (Allegro,
ebay) lub bezpośrednio kupując na stronie Lush – przesyłka z UK i chyba możliwa
też z Niemiec (?); oczywiście można także krem kupić w stacjonarnych sklepach
Lush ale poza Polską (UK, Niemcy, Czechy itd.). Niestety zakupy internetowe w
Lush tanio nie wychodzą bo firma dość sporo liczy sobie za przesyłkę. Ale być
może przy kilku kosmetykach czy połączeniu kilku zamówień jest to sensowne.
Sama kosmetyk kupiłam za £12,50/45g. Było to kilka miesięcy temu kiedy to funt
stał po ok. 4,55 PLN. Teraz przy kursie funta blisko 5,40 PLN cena znacząco się
podwyższyła. Do tego z tego co
się orientowałam krem podrożał o 1 £L Kosztuje zatem teraz £13,50/45g.
Nie jest to krem tani i generalnie długo wahałam się czy go kupić czy nie, ale
teraz nie żałuję. Jestem bardzo zadowolona. Choć cena dla mnie nadal jest
raczej z tych wysokich i to jest na minus. Pocieszam się jednak tym, że krem
jest naprawdę wydajny więc ta kwota rozkłada się na długi czas stosowania. Sama
zastanawiam się kiedy ja go skończę:) Z racji jednak ceny wcale mi się nie spieszy a
czerpię naprawdę dużą satysfakcję z jego porannego nakładania. To jakby taki
świeży pobudzający koktajl dla mojej skóry. Budzi mnie, nawilża a do tego jest
świetną bazą pod makijaż – czego chcieć więcej?
No właśnie – jednak niższej ceny!!!:)
|
Krem ENZYMION - marka Lush |
Oprócz ceny minusem jest oczywiście także
dostępność w Polsce – czyli w zasadzie brak dostępności czy łatwości w kupieniu
go.
Muszę śmiało przyznać, że w ostatnich
latach to jeden z lepszych kremów jaki używałam. Ciężko mi wartościować czy
najlepszy. Może powiem jak zużyję opakowanie do końca. Mało jednak jest kremów, które spełniają wszystkie
obietnice. Jak odkryłam świetny nawilżacz to nie nadaje się pod makijaż. Jak
super pod makijaż to znowu nic nie robi i wysusza twarz. Jak nie wysusza to
znowu zapycha albo zostawia tłustą powłokę. Ten krem jest naprawdę inny. Kupię
na bank ponownie i może też skuszę się na jakiś inny krem z Lush np. na noc.
Ale nie będzie to szybciej niż na wiosnę:) Chyba, że z racji wypadu w styczniu do Londynu Lush
skusi mnie mocno jakimś innym kremikiemJ Może jednak dla własnego „bezpieczeństwa” w ogóle
nie wchodzić do londyńskiego Lush’a?:)
Niestety nie wiem ile kosztuje ten krem na Allegro.
Aktualnie go nie widzę ale wiem, że kiedyś dość regularnie tam się pojawiał.
Podsumowując cały wywód to krem gorąco polecam – szczególnie osobom z takim
typem skóry jak moja. Czyli tłusta, skłonna do zapychania i naczynkowa +
potrzebująca dzień w dzień dużej dawki energii, szybkiego obudzenia i świeżości
oraz zdecydowanie rozjaśnienia:)
Dla zainteresowanych jeszcze skład:
Fresh Organic Lemon Infusion (Citrus limonum), Organic Aloe
Vera Gel (Aloe barbadensis), Cocoa Butter (Theobroma cacao), Stearic
Acid, Freshly Juiced Papaya (Carica papaya), Cold Pressed Organic
Avocado Oil (Persea gratissima), Glycerine, Triethanolamine, Freshly
Juiced Organic Lemon (Citrus limonum), Cold Pressed Organic Evening
Primrose Oil (Oenothera biennis), Cold Pressed Wheatgerm Oil (Triticum
vulgare), Tangerine Oil (Citrus reticulata), Lime Oil (Citrus
aurantifolia), Cetearyl Alcohol, Limonene, Perfume, Methylparaben,
Propylparaben.
A może ktoś z Was miał/ma ten krem? Jak
wrażenia? Podobne, odmienne? Chętnie posłucham co Wy na jego temat myślicie a
może zastanawiacie się – Kupić, nie kupić?