niedziela, 25 stycznia 2015

Wyniki rozdania ze szczoteczkami Calypso.

Wyniki miały być w piątek, ale zgłoszeń przyszło tak dużo, że niestety nie zdążyłam ich przed weekendem ogarnąć.
W rozdaniu "szczoteczkowym" Calypso <KLIK> wylosowałam 3 osoby:

1. Emilka Skrodzka
2. Evvvaaa
3. monument-of-beauty

Gratuluję i proszę o przysłania mailem adresów do wysyłki <KLIK>.  Czekam na nie do 5 dni.
Wysyłką nagród zajmie się sponsor.

Dziękuję wszystkim za żywy udział. Z całą pewnością rozdań w tym roku będzie więcej. Zapraszam do śledzenia postów i brania udziału.

Buziaki!

środa, 21 stycznia 2015

Denko produktów myjących z kilku m-cy. Żele, mydła, szampony...


1. La Petit Marseiliais Kwiat Pomarańczy Kremowy żel pod prysznic.
Dostałam do testów wraz z balsamem. Mój pierwszy produkt tej marki. Bardzo dobry żel. Pięknie pachnie, ładnie myje. Nie wysusza, nie podrażnia. Rzeczywiście jest bardzo kremowy i przyjemny. Ma się wrażenie, że to odrobinę wyższa półka od przeciętnej drogeryjnej. Nie jest jednak tak, że to jakieś niesamowite cudo. Szczerze? Po wielkich zachwytach marką, spodziewałam się czegoś dużo lepszego. Dla mnie troszkę za rzadki, przez to średnio wydajny. Chętnie jednak za jakiś czas skuszę się może na inny zapach. Ale tylko wtedy gdy będzie w dobrej promocji.

2. Balea Jeden Tag Shampoo Blaubeere Szampon do włosów.
Bardzo lubię te szampony. Nie mają silikonów, choć wcale nie jestem ich przeciwniczką. Cenię je za ładny zapach, wydajność, jakość. Dobrze myją, ładnie się pienią. O dziwo nawet bez użycia odżywki włosy po nich dobrze się rozczesują, są puszyste, lśniące i pięknie lekkie. Długo też pozostają świeże. Najbardziej z tej serii przypadł mi do gustu malinowy. Recenzję opublikowałam w lipcu'13 <KLIK>. Cudo. Niestety limitowanka. Ceniłam też Mango + Aloe Vera <KLIK>. Ten plasuje się na 3 miejscu, ale też jest bardzo ok. Zwyczajnie zapach amerykańskiej borówki w nim jest lekko sztuczny i czasem męczący. Z tego co wiem produkt już niedostępny, ale pewnie na jego miejsce Balea wprowadziła inne zapachy. 


3. AA Intymna pro Specjalistyczny płyn do higieny intymnej Fresh.
Subtelny, bardzo odświeżający, wydajny. Nie mam mu nic do zarzucenia. Znakomita konsystencja i dobra cena. Plus za pompkę. Nie mam specjalnych wymagań, co do tego typu produktów. U mnie sprawdza się 99% z nich. Poza tym spokojnie bez tego typu żelu też mogę się obyć.

4. Bath&Body Works Paris Amour Shea & Witamine Żel pod prysznic.
Znalazł się w ulubieńcach maja'13. Tam poczytacie o nim więcej <KLIK>. Żałuję, że się skończył. Jeden z ulubionych. Ta marka ma świetne żele pod prysznic. Niestety nie tanie, ale wystarczają na długo. Warto skusić się choć raz na jakiś zapach przy okazji promocji.


5. Luksja Cherry Tart Płyn do kąpieli.
Kusząco pachniał podczas kąpieli. Dawał dużą pianę i przyjemnie relaksował. Duża butla starczyła mi na wiele miesięcy. Nie zauważyłam po nim wysuszenia. Ma cudnie wiśniowy kolor. Poza tym płyn, jak płyn. W sumie spełnia wolę czysto odprężającą. Tani i wydajny. Pewnie kupię za jakiś czas inny zapach. Nie przepadam za żelami pod prysznic tej marki, a o dziwo ten płyn bardzo polubiłam.

6. Isana Vitamin & Joghurt Żel pod prysznic.
Całkiem fajny żel o miłym zapachu. Zakup poczyniony na wyjeździe z braku laku. Miałam wcześniej dwa inne żele Isana ale przezroczyste i nie byłam zadowolona. Rzadkie, sztucznie pachnące, słabe. Ten był kremowy i ok. Jednak niewydajny, za to cena rewelacyjna. Mimo to fanką żeli pod prysznic tej marki nie zostanę.


7Dermedic Emolient Linum Olejek do kąpieli Skóra Sucha.
Na blogu jest jego szersza recenzja <KLIK>. Przyjemny, mile relaksujący, bardzo łagodny. Dobry na zimę. Nie żadne wielkie cudo, ale lubiłam go. Znam jednak lepsze i tańsze.

8. Soraya Piękne ciało Chocolate Kiss So fresh Żel pod prysznic Czekoladowa Euforia z pikantną nutą.
Kosmetyk dostałam na jednym z blogerskich spotkań. Nie specjalnie lubię czekoladowe kosmetyki, gdyż w 99% pachną sztucznie, chemicznie i bardzo słodko. Ten mnie nawet początkowo zaskoczył. Przyjemna czekolada z ostrą nutką wyróżnia się na tle innych tego typu woni. Mimo wszystko po 1/3 butelki żel zaczął mi się nudzić i lekko męczyć. Jednak za słodki, wręcz z czasem mdlący. Myje w porządku. Średnio się pieni. Ma nieciekawe zamknięcie. Zużyłam na zmianę z innymi. Często też stosowałam jako płyn do kąpieli w wannie. Końcówkę już męczyłam.

9. Neutral Żel pod prysznic.
We wrześniu'14 prezentowałam w osobnym poście tę markę <KLIK>. Tam też pokrótce zrecenzowałam ten żel. Jestem mile zaskoczona. Mimo, że nie ma zapachu, jest bardzo przyjemny w użyciu. Starcza na długo, dobrze się pieni, skutecznie myje. Nie wysusza, nie podrażnia. Dobrze zaprojektowane opakowanie. Butelka świetnie trzyma się w dłoni. Myślę, że jeszcze go kiedyś kupię.


10.Ziaja Kuracja Lipidowa Kremowa baza myjąca.
Ta "ziajka" znalazła się w ulubieńcach sierpnia'14 <KLIK>. Tam ją szerzej opisałam. Produkt uniwersalny i wszechstronny. Bardzo dobry skład. Możemy nim myć całe ciało, dłonie, twarz. Zmywa znakomicie makijaż, także oczu. Zero podrażnienia, wysuszenia, baaaardzo łagodny. Duża butla 400 ml jest tania i na długo starcza. Bardzo ten kosmetyk polubiłam.

11. Lirene Głębokie Nawilżenie Peeling do ciała Formuła drobnoziarnista.
Skutecznie peelinguje. Niezwykle przyjemnie pachnie. Odświeżająco, morsko, rześko. Przyjemny w stosowaniu. Nie wysusza, nie podrażnia. Skóra po nim jest miła w dotyku i gładka. Jestem na tak. Mógłby być wydajniejszy. Sprawdził się także przy peelingu stóp. Butelka pozwala na wyciśnięcie wszystkiego do końca. Dobry polski produkt.


12. Babydream Seife Mydło w kostce.
Zużyłam do dłoni. Delikatne, bardzo kremowe, idealnie czyści wszystko. Zero wysuszenia, ściągnięcia skóry itp. Kosztuje grosze i jest znakomite. Używałam również do mycia pędzli i kostka zdała egzamin znakomicie. Nie mam nic do zarzucenia.

13. Palmolive Naturals Mydło w płynie z mleczkiem oliwkowym.
Nie raz już było w denku. Jedno z ukochanych. Kupuję od ponad 15 lat. Testuje inne, ale co jakiś czas z miłą chęcią wracam do tej oliwkowej przyjemności. W zasadzie tylko ten zapach Palmolive bezgranicznie mi "podchodzi" i nigdy się nie nudzi. Duża butla 750 ml często jest na promocji. Kremowe, subtelne, wydajne. Uwielbiam! Moje KWC i już:)


Jaka jest Wasza opinia na temat tych kosmetyków? Znacie, lubicie? Planujecie kupić?

Pozdrawiam!

czwartek, 15 stycznia 2015

Elektryczna szczoteczka Calypso Beauty Brush do twarzy i ciała. Moja opinia + ROZDANIE 3 szczotek dla Was.


Od niedawna dostępna na polskim rynku. Zostałam zaproszona do testów tej szczoteczki i dziś podzielę się z Wami opinią po około 7 tygodniach użytkowania.

Produkt zapakowany jest w estetyczny kartonik, fabrycznie zaklejony. Wewnątrz znajdujemy szczotkę, 4 końcówki + instrukcję obsługi. Nie jest niestety ona w języku polskim. Ale na pudełku mamy naklejkę z pełnym polskim opisem.



Działa na 4 baterie typu AA. Nie są one dołączone. Troszkę poczutuje to za minus. Wg mnie powinny być w środku.

Calypso jest estetycznie i porządnie wykonana. Biała z dodatkiem silikonowego różu na rękojeści. Dobrze się trzyma w dłoni. Lekka i poręczna. Nie ślizga się w ręku nawet pod wpływem wilgoci. Plus za wodoodporność. Spokojnie możecie ją używać pod prysznicem lub w wannie.
Bardzo odpowiada mi jej wielkość. Nie za duża, nie za mała. Taka akurat. Niewiele waży i spełni zwoje zadanie także w podróży.



Ma przycisk włączenia i wyłączenia. Nie posiada czujnika czasowego. Nie stopuje się zatem sama po określonym czasie. Sami decydujemy kiedy wciskamy przycisk końca pracy. Posiada tylko jedną prędkość, której nie możemy regulować.

Końcówki bardzo sprawnie się wymieniają, bez żadnych trudności. Jest ich cztery: szczoteczka do twarzy, szczoteczka do ciała, gąbka do twarzy, pumeks do twardej skóry. Ma zatem spełniać wiele zadań i być uniwersalna. Jak jest w rzeczywistości?



I. SZCZOTKA DO TWARZY.
Jej używałam najczęściej. Ma średnicę 3,2 cm. Bardzo ładnie oczyszcza twarz. Delikatnie masuje i kompletnie nie podrażnia. Jest delikatna, przyjemna, a przy tym spełnia swoją funkcję. Zero drapania, swędzenia itp. Jako osoba ze skórą mocno naczyniową, skłonną do rumienia i bardzo cienką, mogę zagwarantować, że nic złego z twarzą Wam nie zrobi. Chyba, że będziecie "jeździć" po niej godzinę:)
Dla mnie to duże zaskoczenie. Gdyż oprócz szczotki Clarisonic, jaką posiadam od kilku lat, wszystkie inne tak mnie drapały, że nie byłam w stanie użyć ich drugi raz. Ta to miłe zaskoczenie.
Być może niektórzy stwierdzą, że jest zbyt mało inwazyjna i powinna ścierać mocniej. Ja jednak uważam, że przy codziennym stosowaniu na wieczór jest wystarczająca. Ładnie niweluje martwy naskórek, wszelkie zanieczyszczenia, resztki kosmetyków. 
Dodatkowo masaż nią relaksuje. Baaardzo to lubię:) 
Niestety dość szybko włoski ulegają mierzwieniu. Widać to na zdjęciach. Nie zauważyłam w tym momencie by to wpłynęło na jej działanie, ale z czasem może się to zmienić.
Dobrze się czyści. Cały czas jest idealnie biała. 

II. SZCZOTKA DO CIAŁA.
Największa z końcówek. Średnica: 7,2 cm. Trochę twardsza od poprzedniczki. Wszystko by było z nią ok, gdyby prędkość działania można było do tej końcówki zwiększyć. Niestety takiej opcji nie ma. Przez to jest za słaba. Delikatnie masuje, dla mnie w zasadzie niewyczuwalnie. Używałam ją na udach, pośladkach, przedramionach i efekt w zasadzie żaden. Zbyt wolno się obraca byśmy mogli mówić o jakimś peelingu czy porządnym złuszczaniu. Żeby osiągnąć cel trzeba naprawdę sporo czasu masować się tą końcówką. Ja to nie mam cierpliwości do stania pod prysznicem godzinę:) Jeśli jednak zależy nam tylko na lekkim masażu, jest ok.


III. GĄBKA DO TWARZY.
Uwielbiam ją! Silikonowa. Dobrej gęstości. Świetnie wykonana. Ma zadanie oczyszczać, masować i pomagać w nakładaniu kremów, serum itp. Średnica: 3,2 cm.
Kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam: po co komu takie coś? Niby jak to ma pomagać w nakładaniu kremu? Co to ja palcy nie mam? Po pierwszym użyciu zmieniłam zdanie. Gąbeczka delikatnie masuje, wprowadza nas w błogie ukojenie, czysta przyjemność. Nie używam jej do oczyszczania, ale znakomicie aplikuje się nią krem. Wnika wtedy w skórę szybciej i wg mnie dogłębniej. Nic nie wsiąka w końcówkę. Buzia jest gładka, miękka, ukojona i wypoczęta. Ma ładny koloryt. Widzę różnicę!


IV. PUMEKS.
Duże rozczarowanie. Za nic nie nadaje się do stóp. Za słaby. Podobnie jak przy szczotce do ciała, cały problem tkwi w za małej mocy. Obroty są tak wolne, że nie ma szans by starły nam twardy naskórek. U mnie z piętami nie zrobił nic. Producent mówi, że można też go stosować do łokci, kolan czy innych miejsc z twardym naskórkiem. Tu być może będzie skuteczny. Ja jednak nie mam suchych łokci czy kolan i nie bardzo miałam, jak w tych miejscach go przetestować. Średnica: 3,2 cm.


Podsumowując z dwóch funkcji Calypso Beauty Brush jestem bardzo zadowolona, z dwóch mniej. Jest więc pół na pół:)

Urządzenie możecie aktualnie kupić w sieci Rossmann. Z tego co wiem pojawiło się także w Carrefour. Kosztuje bez promocji 94,99 PLN/szt. Na promocji bywa za ok. 75 PLN.
Wymienne końcówki do niego mają być dostępne od lutego'15. Niestety ceny ich nie znam.


Prezentacje gadżetu możecie też obejrzeć na YT.


Warto również zajrzeć na fanpage marki <KLIK>.


Jesteście ciekawi, jak szczotka sprawdzi się u Was? Zapraszam do rozdania. Wystarczy wypełnić poniższy formularz. Czekają na Was aż 3 Calypso Beauty Brush! Rozdanie trwa do 22.01.15. Wyniki ogłoszę 23.01.15.
Warto spróbować!



FORMULARZ

Pozdrawiam!

 

środa, 14 stycznia 2015

Dzień z Yankee Candle: #6 SIMPLE HOME WHITE LINEN & LACE.



Ma podobno pachnieć koronką, pościelą, świeżością kwiatów i wiosenną bryzą. Mój nos jednak wyczuwa w nim zupełnie co innego. Skojarzenia także budzą się odmienne. 



Od razu po zapaleniu przywodzi mi na myśl ślub z masą kwiatów, jakie trzymają w rękach goście. Dziś coraz rzadziej na śluby kupujemy bukiety. Kiedyś to było normą. Za każdym razem gdy wkładam go do kominka, kojarzy mi się właśnie z tą uroczystością. Tłumem eleganckich gości, zapachem pięknych kwiatów, prezentami i panną młodą tłumiącą zdenerwowanie pod subtelnym uśmiechem i zadającą sobie pytanie: czy te szpilki muszą tak cisnąć?:)


Elegancka mocna woń. Głównie wyczuwam w niej białe kwiaty jak np. lilie, ale nie tylko. Szybko wypełnia cały pokój. Kobieca, zdecydowana, szykowna. Wprowadza w dobry nastrój. Tarletka jest ciepła i kojąca. Z małą nutką kadzidła. Dla mnie naprawdę piękna, ale z czasem może męczyć. Niby nie słodka i nie mdląca, ale jej silny aromat może się znudzić.


Dla koneserów. Wydaje mi się, że nie każdy White Linen & Lace polubi. Ja go cenię i cieszę się, że mam. Nietuzinkowy.


Ten wosk jak i całą markę YC możecie kupić na stronie Goodies.pl
Woski YC kosztują 7 PLN/szt. 

Moje recenzja innych zapachów z YC:
TURQUOISE SKY  - KLIKNIJ TU>>
MIDNIGHT JASMINE - KLIKNIJ TU>>
CRANBERRY ICE - KLIKNIJ TU>>
SWEET APPLE - KLIKNIJ TU>>
HONEY GLOW - KLIKNIJ TU>>

środa, 7 stycznia 2015

Denko maseczek do twarzy. 10 krótkich recenzji masek.

Ostatnio trochę tych maseczek zużyłam. Podzielę się z Wami zatem opinią.


1. Ziaja Maska Regenerująca z glinką brązową.
Miałam ją pierwszy raz i bardzo jestem zadowolona. Może maseczka po jednym użyciu nie czyni jakiejś rewolucji na twarzy, ale jest bardzo przyjemna. Skóra po niej jest rozjaśniona, przyjemnie gładka, ładnie napięta, widocznie wygładzona. Staje się dodatkowo bardziej elastyczna, nawilżona i lekko zliftingowana. Dodatkowo łatwo się zmywa i nanosi. Ma miły zapach. Przy niskiej cenie to naprawdę godny polecenia produkt. Jeszcze nie raz ją kupię.

2. Ziaja Maska Liście Zielonej Oliwki Regenerująca z kwasem hialuronowym.
Również udany zakup. Delikatnie pachnie. Dobrze nawilża, koi, rozjaśnia i wygładza. Bardzo łagodna. Wydaje mi się, że ta poprzednia z glinką bardziej regeneruje i spełnia więcej funkcji na raz, ale tę też polubiłam. 


3. Ziaja Ulga Maseczka Kojący Kompres.
Rzeczywiście delikatna. Nadaje skórze miękkość i gładkość. Nawilża całkiem ok. Trochę jednak oczekiwałam większego ukojenia i zdjęcia z twarzy zaczerwienienia. Czyni to, ale w stopniu umiarkowanym. Nie jest idealnym kompresem przynoszącym natychmiastową ulgę. Pod tym względem znam lepsze. Ponownie jej nie kupię.

4. Ziaja Maska Nawilżająca z glinką zieloną.
Seria tych maseczek jest świetna. Ta również okazała się strzałem w dziesiątkę. Zaznałam czystej przyjemności z jej stosowania i widziałam efekty. Nie tylko doskonale nawilża i to na długo, ale koi, rozjaśnia, łagodzi podrażnienia, wygładza, nadaje zdrowego blasku. Widać to od razu po zmyciu maski. Polecam przed nałożeniem makijażu np. na duże wyjścia. Z całą pewnością będę stale do niej wracać.


5. Lirene Dermoprogram Nawilżenie Maseczka samowchłaniająca się. 
Ulubieniec chyba od 3 lat. Często jest w denkach. Nigdy mnie nie zawiodła. Świetnie nawilża, napina skórę, poprawia jej elastyczność, gęstość, ogólnie wygląd. Rozjaśnia, wygładza, koi. Prawie dwa lata temu opublikowałam jej osobną recenzję <KLIK>. Zapraszam do zajrzenia.

6. Marion Krystaliczne płatki na okolice ust.
Spontanicznie kupione w supermarkecie. Tzw. lifting dla ubogich:) Wiecie co? To naprawdę działa. Oczywiście musimy wiedzieć, czego się spodziewać. Poziom medycyny estetycznej to nie jest. Kosmetyk za kilka PLN nie zadziała też, jak tego typu produkt np. z kwasami za połowę średniej krajowej. 
Płatki zaskoczyły mnie pozytywnie. Nie mam głębokich bruzd przynosowych, ale coś tam jednak w tej okolicy jest. Kolagen i elastyna ładnie wypychają załamania. Odczuwamy i widzimy wyraźnie wygładzenie, większą sprężystość skóry, napięcie i jędrność. Twarz zyskuje i efekt nie znika wcale tak szybko. Myślę, że tak do około 3 dni widać rezultaty. Ja zastosowałam na kilka godzin przed większym wyjściem. Make up trzymał się wzorcowo. Podkład wyglądał w tym miejscu jak z folderów. Zmarszczki mimiczne nie były wcale widoczne. Poza tym płatki fajnie chłodzą. Polecam. Jedno opakowanie starcza tylko na raz, ale kosztuje niewiele około 4-5 PLN. 


7. Yasumi Beautiful Morning Regenerating Night Mask. Maska do twarzy na noc. 
Odkrycie maseczkowe 2014 roku. Wysoka jakość. Z całą pewnością plasuje się w pierwszej piątce najlepszych maseczek do twarzy, jakie kiedykolwiek używałam. Żałuję, że się skończyła. Jest jednak zaskakująco wydajna. Starczyła mi na około pół roku. A nie żałowałam jej sobie. W listopadzie'14 doczekała się osobnej recenzji <KLIK>. Tam możecie poczytać o niej więcej.

8. Marion SPA Głębokie nawilżenie Kremowa Maska Algi.
Lubię wszystko co algowe. Tu jednak jestem wysoce rozczarowana. Maseczka miała być kremowa, a okazała się bardzo rzadka i wodnista. Nic złego nie zrobiła, ale też nie odczułam po niej żadnego efektu. Nie nawilża, nie wygładza, nie koi, no nic, zupełnie. Placebo. Nie była droga, ale nie warto przeznaczać na nią nawet kilku groszy. Nie wiem za co Laur Konsumenta Odkrycie 2010 roku? Dla mnie to bubel. Jedynym plusem jest pompka, ale co mi po praktycznym dozowniku, jak kosmetyk nie działa?


9. Lush Mask of Magnaminty. Maseczka Oczyszczająca.
Kolejny ulubieniec. Stale gości u mnie od ponad 6 lat. Zużyłam jakieś 5-6 opakowań. Nie raz była w denku. Świetny oczyszczacz. Uwielbiam ją szczególnie latem. Trzymam w lodówce i kocham aplikować wieczorem pod upalnym dniu. Pomaga w walce z nadmiarem sebum, z zaskórnikami. Działa skutecznie, ale nie podrażnia. Wręcz przeciwnie. Koi, łagodzi, wycisza. Pięknie wygładza. Kocham jej świeży zapach, rześki, naturalny, prawdziwy. Nie jest tania, ale wysoce wydajna. Zawsze będę do niej wracać. Zdecydowane KWC.

10. Perfecta Oczyszczanie Peeling enzymatyczny Wygładzający Minerały Morskie + Enzym z Papai.
Nie jest to maska, ale umieściłam go tu, ponieważ działa podobnie. Nanosi go się na całą noc, a zmywa rano. Nie raz go Wam polecałam. Kilka osób pisało mi, że po moich rekomendacjach kupiło i są bardzo zadowolone. Tani i wydajny produkt. Do tego działa zgodnie z obietnicami. Stale do niego wracam. Jeśli chodzi o peelingi enzymatyczne jeden z lepszych. Pełną recenzję możecie znaleźć w poście ze stycznia'13 <KLIK>.


Czujecie się czymś skuszeni? Co Wy myślicie na temat tych kosmetyków?

sobota, 3 stycznia 2015

Udka kurczaka w porach i suszonych pomidorach z dodatkiem piwa.


Sama przepisu nie wymyśliłam. Znalazłam go spory czas temu w książce "Pascal kontra Okrasa" wydanej dla sieci marketów Lidl. Po pierwszym przygotowaniu potrawy byłam zawiedziona. Wg mnie proporcje składnikowe w oryginale są mocno zachwiane. Przerażająca ilość piwa, porów i cebuli sprawia, że danie wychodzi gorzką zupą, a nie pieczonym smacznym kurczakiem. Trochę pokombinowałam, pozmieniałam i opracowałam własną recepturę:)

Składniki:
  1. 6 udek kurczaka. Oczywiście mogą też być inne części jak skrzydełka, podudzia lub mieszanie.
  2. 1 duża cebula.
  3. 1 średniej wielkości por.
  4. 2 ząbki czosnku.
  5. Ok. 80-100 g suszonych pomidorów.
  6. Olej do smażenia.
  7. Ok. 3 łyżek prawdziwego masła. Świetne oczywiście będzie też masło klarowane.
  8. Ok. 150-180 ml jasnego piwa. Najlepsze - niepasteryzowane. Świetnie pasuje także piwo miodowe. Spokojnie zwykłe też się nada:)
  9. Ok. 1 łyżeczki suszonej bazylii.
  10. Sól i pieprz do smaku.

Przygotowanie:
  1. Kurczaka nacieramy solą i pieprzem. Odstawiamy w chłodne miejsce by troszkę się zmaserował. Można też zostawić go na noc w lodówce.
  2. Na patelni mocno rozgrzewamy olej i następnie dodajemy masło. Udka smażymy z każdej strony tak by były ładnie rumiane.
  3. Na innej patelni lub tej samej po zdjęciu mięsa i odlaniu nadmiaru tłuszczu do miseczki, smażymy pociętą w piórka cebulę (używamy tego samego tłuszczu na jakim smażył się kurczak, tylko go zmniejszamy lub przekładamy do drugiej patelni).
  4. Do cebuli dodajemy rozgnieciony lub drobno poszatkowany czosnek i bazylię. Przysmażone suszone zioła nadają świetny smak każdemu daniu. Smażymy przez chwilę na dość sporym ogniu. Następnie płomień zmniejszamy i wrzucamy półplasterki pora. Całość opruszamy solą i pieprzem. Krótko dusimy. Pamiętajcie by cebula i czosnek nie zrumieniły się.
  5. W naczyniu żaroodpornym lub żeliwnym garnku czy patelni z możliwością wstawiania do piekarnika, umieszczamy kurczaka. Dodajemy cebulę z porami i czosnkiem oraz całością powstałego sosu z warzyw. 
  6. Do całości wkładamy pokrojone suszone pomidory. Mogą być z zalewy lub nie. Jak wolicie. Nie musicie też ich kroić. Jak kto woli.
  7. Potrawę zalewamy piwem. Przykrywamy i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170 stopni (termoobieg) lub 200 stopni (góra i dół). Czas pieczenia około 40 minut. Ja zwykle wyłączam piekarnik po około 30 minutach i zostawiam kurczaka jeszcze na 15 minut wewnątrz by spokojnie doszedł. Czasami na ten czas zdejmuję przykrywkę.
  8. Mięso można serwować na wiele sposobów. Z ziemniakami, kaszą, pieczywem. Wypróbowałam wiele dodatków i w sumie każda opcja jest dobra. Ostatnio podałam z drożdżowymi kluskami na parze tzw. pampuchami. Można je wykonać samemu lub iść na łatwiznę i kupić gotowe. "Robią się" w 10 minut. Dostępne są m.in w Biedronce i Lidlu. Ja wolę te z Biedronki. Mają lepszy skład i są smaczniejsze. 
  9. Na drugi dzień ten sam obiad podałam z ryżem. Powstały sos z mięsa z cebulą, porami i pomidorami zmieszałam na patelni z ugotowanym wcześniej na sypko ryżem. Powiem Wam szczerze, że taki ryż można jeść samemu bez mięsa i jest znakomity. Nawet więc jak już "zabraknie" Wam kurczaka, a zostanie sos polecam użyć go właśnie do ryżu, kaszy czy makaronu. Niebo w gębie:)


Gwarantuje Wam, że kurczak wychodzi pyszny. Bardzo miękki, soczysty. Piwo nadaje mu nietuzinkowego smaku. Jeśli użyjecie pasteryzowanego, będzie mniej wyczuwana charakterystyczna dla tego napoju goryczka. Miodowe nada lekkie słodkości. Ja jednak często używam tradycyjnego piwa i danie również wychodzi pyszne. 
Baaaardzo lubią je mężczyźni. Często też serwuje gościom i nie spotkałam się by ktoś nie był zadowolony. 


Nie spożywacie kompletnie alkoholu? Pamiętajcie, że pod wpływem temperatury alkohol wyparowuje. Nie ma więc mowy o jakiś procentach:)  Jeśli jednak naprawdę nie chcecie użyć piwa, możecie zastosować bulion/rosół. To nie będzie identyczny smak, ale na bank będziecie również zadowoleni.

Ilość składników oczywiście traktujcie zawsze około. Gotując rzadko wszystko odmierzam. Proporcje możecie dodawać wg uznania. Nie przesadzałabym jednak z ilością piwa. Wyjdzie Wam zupa, a jeśli nawet nie, to danie zyska zbyt dużo goryczy.


Smacznego!:)

piątek, 2 stycznia 2015

Dzień z Yankee Candle: #5 HONEY GLOW.


Cudownie karmelowy kolor tarteletki rodzi przekonanie, że zapach będzie mocno słodki, wręcz mdlący. Nic bardziej mylnego. Honey Glow jest pełen pozornych sprzeczności, które układają się w harmonijną całość. Na początku wyczuwamy słodki zapach miodu. Ciepły, otulający, ale nie przesadnie intensywny czy męczący. Z czasem z wosku wydobywa się luksusowa woń męskich perfum. Kusząca, zdecydowana, dająca bezpieczeństwo, jak silne ramię ukochanego mężczyzny. 


Kojarzy mi się ze Złotą Polską Jesienią. Ze spacerem w słoneczny wrzesień alejkami parku. Po którym wstępujemy do pobliskiej kawiarenki na pyszną herbatę i o kubek wspólnie grzejemy chłodne dłonie. Napój pachnie ciepłym miodem, a On obok pachnie tak jak lubimy. Męsko, z nutką luksusu, pewnie, bez kompleksów.


Yankee Candle śmiało połączyło dwie nuty zapachowe. Odważnie, ale skutecznie. Nie ukrywam, że męska nuta bardziej mi odpowiada w tym wosku. Zapach miodu nie jest moim ukochanym. Ale lubię Honey Glow za wielowymiarowość i zaskoczenie jakie z sobą niesie. Nie nudzi się, nie męczy, nie dominuje, ale pięknie wypełnia pokój, nadając otoczeniu poczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Świetny wybór na jesień i zimę.


Ten wosk jak i całą markę YC możecie kupić na stronie Goodies.pl
Woski YC kosztują 7 PLN/szt. 

Moje recenzja innych zapachów z YC:
TURQUOISE SKY  - KLIKNIJ TU>>
MIDNIGHT JASMINE - KLIKNIJ TU>>
CRANBERRY ICE - KLIKNIJ TU>>
SWEET APPLE - KLIKNIJ TU>>

Znacie tą woń? Jakie u Was budzi skojarzenia?

czwartek, 1 stycznia 2015

Trzy mascary do rzęs, których kompletnie nie polecam. Tuszowe buble. Recenzje.

Zanim je obsmaruje, wspomnę jakie mam rzęsy. Nie mogę na nie narzekać. Są całkiem długie, ładnie naturalnie podkręcone. Objętość w porządku. Minusem jest fakt, że mają jasny, wręcz biały kolor. Regularnie raz na 4 tygodnie farbuje je czarną henną. Kondycja w porządku. Dwa razy w życiu miałam przedłużane rzęsy metodą 1:1. Kilka lat temu przedłużałam je stale około 3 lat. Po 2 letniej przerwie, ponownie zdecydowałam się na ten zabieg i kontynuowałam go przez kolejny rok. Obecnie moje rzęsy są naturalne, a przedłużanie nic a nic nie wpłynęło negatywnie na ich porost, zdrowie i wygląd.
Ze względu na bardzo tłuste powieki i mocno opadającą powiekę, nie wiele tuszy daje radę u mnie radę przetrwać cały dzień bez rozmazywania się, odbijania itp. Te, którym się to udało wielbię pod niebiosa i śmiem twierdzić, że jeśli u mnie pozostały nienaruszone do wieczora, u innych przetrwają powódź i trąbę powietrzną w jednym:)
Muszę też wspomnieć, że mascary w zasadzie mnie nigdy nie podrażniają. Nie noszę soczewek, ani okularów. Chyba tylko 1-2 razy w życiu zdarzyło mi się lekkie swędzenie od jakiś tuszy. Za to mam podatne oczy na łzawienie np. w wyniku wiatru, mrozu, słońca i innych czynników zewnętrznych.

Te 3 produkty miałam okazję przetestować przez ostatni rok i zdecydowanie mnie rozczarowały.

1. Rimmel Wonder'full Mascara with Argan Oil.
Dostałam w prezencie od koleżanki. Całkiem niedawno była intensywnie reklamowana. Opakowanie przykuwa wzrok i jest bardzo eleganckie. Design ciekawy. Na tym koniec plusów. Tusz nie robi nic. Wiele osób przeraża ogromna szczotka. Jest naprawdę baaaardzo duża duża. Ja akurat preferuje takie szczoteczki i to mnie jakoś nie zniechęciło. Ale....choć "przejeżdżałam" po rzęsach po kilka razy, mascara w ogóle na włoskach nie osiada. Aplikator jest niezwykle giętki. Odgina się i nie nanosi produktu. Po 3-4 warstwach efekt jest ledwo zauważalny. Kolejne "razy" niczego nie zmieniają. Nie uzyskałam żadnego wydłużenia, pogrubienia, zagęszczenia. Nie skleja, ale też nie daje żadnego efektu. To co uda się minimalnie nanieść, rozmazuje się po 30 minutach lub opada drobinkami pod oko. 
Kosmetyk dzięki olejkowi arganowemu ma pielęgnować. Średnio w to wierzę. Stale nie używałam, dlatego tu nie bardzo mogę się wypowiedzieć.
Poczyniłam kilkanaście podejść. Odłożyłam na miesiąc i wróciłam ponownie. Stosowałam pod nią ukochaną bazę/serum z Eveline. Fiasko za każdym razem. 
Cena bez promocji: ok. 30 PLN/12 ml.
2. Astor Big & Beautiful Boom! 24 h Volume Mascara.
Co to w ogóle ma być? Bubel ogromny. Otrzymałam do testów od marki. Bardzo lubię Astor, ale o tej maskarze nie mogę powiedzieć nic dobrego. Podobnie jak powyższy Rimmel, ma bardzo dużą szczotkę, Wonder'full jednak ją wielkością przebija. Nie dociera do każdej rzęsy, zaledwie do paru. W zasadzie w ogóle nie maluje. Sytuacja powtarza się jak z poprzednikiem. Aplikujemy raz, drugi, piąty, a rzęsy nadal wyglądają tak samo. Produkt nie pozostaje na nich. Absolutnie nic nie jest widoczne. W wielkich bólach końcem aplikatora udało mi się kilka razy pomalować dolne rzęsy. Po godzinie wszystko miałam na policzkach w postaci czarnych kropek. 24 -ro godzinna trwałość? Totalne bajki.  Najlepsze jest to, że producent zapewnia, że tusz błyskawicznie pogrubia, wydłuża rzęsy i nanosi się w mgnieniu oka. Do tego nadaje oczom zmysłowości już po jednej warstwie i dociera do każdej najmniejszej rzęsy. 
Tak się składa, że wszystko jest na odwrót. Nawet jedna obietnica nie jest spełniona. Ciężko kosmetykiem wyczarować naturalny look, nie mówiąc już o jakiejś zmysłowości i dramatycznym spojrzeniu.
Cena bez promocji: ok. 30 PLN/12 ml.



3. Clinique Lash Doubling Mascara.
Z założenia ma dwukrotnie pogrubiać i maksymalnie wydłużać. Z tym pogrubieniem bym się spierała, za to nadawanie długości jest w porządku. Ma kilka plusów. Szczoteczka dociera do nawet najkrótszych rzęs. Nic a nic nie skleja, ładnie rozdziela, dobrze nanosi produkt. Ciężko mascarą nawet po kilku warstwach wyczarować efekt sztucznych rzęs czy maksymalnie otwartego oka, ale na co dzień jak najbardziej ok. Ja jednak wolałabym większe pogrubienie i na to liczyłam. Czerń zbyt mało nasycona. I coś co kompletnie ten tusz u mnie dyskwalifikuje to brak trwałości. 30 min od aplikacji mam oko pandy. Jestem obmazana tuszem pod okiem, nad okiem, po bokach, wszędzie. Nawet po jednej warstwie. Mascara nie przetrwała nawet godziny siedzenia w domu na kanapie. Musiałabym chyba nie mrugać. W zderzeniu z wilgotnym powietrzem (nie deszczem!) po dojściu z domu na parking (200 m!), w aucie wszystko zmywałam chusteczką. Wyglądałam jakbym węglem mazała sobie po powiekach. Sorry, ale za taką cenę produkt nie może sobie migrować po twarzy zaraz po wykonaniu makijażu. Wibo za 10 PLN trzyma się bite 10 h, a Clinique nie daje szans na spokojne wyjście z domu bez poprawek? To jakiś żart.
Myślałam, że po 2-3 tygodniach okaże się lepsza. Nic z tego. Nawet miesiąc po otwarciu jest tak samo kiepska.
Muszę dodać, że moją opinię na jej temat opieram akurat na gratisowej miniaturce, otrzymanej w ramach akcji Sephora: Wymień stary tusz na nowy Clinique. Pełnowymiarowego opakowania nie miałam i nie planuję kupić. Jestem bardzo rozczarowana. Gdybym wydała na nią ponad 100 PLN, klęłabym swoją decyzję dobre kilka tygodni.
Cena bez promocji: ok. 115 PLN/8 g.



U mnie się nie spisały. Nie mogę polecić żadnej z nich. Ale może Wy macie inne zdanie na ich temat? Podzielcie się opinią  Zawsze to daje pełniejszy obraz danego produktu i bardziej obiektywny.

Buziaki!