Zanim je obsmaruje, wspomnę jakie mam rzęsy. Nie mogę na nie narzekać. Są całkiem długie, ładnie naturalnie podkręcone. Objętość w porządku. Minusem jest fakt, że mają jasny, wręcz biały kolor. Regularnie raz na 4 tygodnie farbuje je czarną henną. Kondycja w porządku. Dwa razy w życiu miałam przedłużane rzęsy metodą 1:1. Kilka lat temu przedłużałam je stale około 3 lat. Po 2 letniej przerwie, ponownie zdecydowałam się na ten zabieg i kontynuowałam go przez kolejny rok. Obecnie moje rzęsy są naturalne, a przedłużanie nic a nic nie wpłynęło negatywnie na ich porost, zdrowie i wygląd.
Ze względu na bardzo tłuste powieki i mocno opadającą powiekę, nie wiele tuszy daje radę u mnie radę przetrwać cały dzień bez rozmazywania się, odbijania itp. Te, którym się to udało wielbię pod niebiosa i śmiem twierdzić, że jeśli u mnie pozostały nienaruszone do wieczora, u innych przetrwają powódź i trąbę powietrzną w jednym:)
Muszę też wspomnieć, że mascary w zasadzie mnie nigdy nie podrażniają. Nie noszę soczewek, ani okularów. Chyba tylko 1-2 razy w życiu zdarzyło mi się lekkie swędzenie od jakiś tuszy. Za to mam podatne oczy na łzawienie np. w wyniku wiatru, mrozu, słońca i innych czynników zewnętrznych.
Te 3 produkty miałam okazję przetestować przez ostatni rok i zdecydowanie mnie rozczarowały.
1. Rimmel Wonder'full Mascara with Argan Oil.
Dostałam w prezencie od koleżanki. Całkiem niedawno była intensywnie reklamowana. Opakowanie przykuwa wzrok i jest bardzo eleganckie. Design ciekawy. Na tym koniec plusów. Tusz nie robi nic. Wiele osób przeraża ogromna szczotka. Jest naprawdę baaaardzo duża duża. Ja akurat preferuje takie szczoteczki i to mnie jakoś nie zniechęciło. Ale....choć "przejeżdżałam" po rzęsach po kilka razy, mascara w ogóle na włoskach nie osiada. Aplikator jest niezwykle giętki. Odgina się i nie nanosi produktu. Po 3-4 warstwach efekt jest ledwo zauważalny. Kolejne "razy" niczego nie zmieniają. Nie uzyskałam żadnego wydłużenia, pogrubienia, zagęszczenia. Nie skleja, ale też nie daje żadnego efektu. To co uda się minimalnie nanieść, rozmazuje się po 30 minutach lub opada drobinkami pod oko.
Kosmetyk dzięki olejkowi arganowemu ma pielęgnować. Średnio w to wierzę. Stale nie używałam, dlatego tu nie bardzo mogę się wypowiedzieć.
Poczyniłam kilkanaście podejść. Odłożyłam na miesiąc i wróciłam ponownie. Stosowałam pod nią ukochaną bazę/serum z Eveline. Fiasko za każdym razem.
Cena bez promocji: ok. 30 PLN/12 ml.

2. Astor Big & Beautiful Boom! 24 h Volume Mascara.
Co to w ogóle ma być? Bubel ogromny. Otrzymałam do testów od marki. Bardzo lubię Astor, ale o tej maskarze nie mogę powiedzieć nic dobrego. Podobnie jak powyższy Rimmel, ma bardzo dużą szczotkę, Wonder'full jednak ją wielkością przebija. Nie dociera do każdej rzęsy, zaledwie do paru. W zasadzie w ogóle nie maluje. Sytuacja powtarza się jak z poprzednikiem. Aplikujemy raz, drugi, piąty, a rzęsy nadal wyglądają tak samo. Produkt nie pozostaje na nich. Absolutnie nic nie jest widoczne. W wielkich bólach końcem aplikatora udało mi się kilka razy pomalować dolne rzęsy. Po godzinie wszystko miałam na policzkach w postaci czarnych kropek. 24 -ro godzinna trwałość? Totalne bajki. Najlepsze jest to, że producent zapewnia, że tusz błyskawicznie pogrubia, wydłuża rzęsy i nanosi się w mgnieniu oka. Do tego nadaje oczom zmysłowości już po jednej warstwie i dociera do każdej najmniejszej rzęsy.
Tak się składa, że wszystko jest na odwrót. Nawet jedna obietnica nie jest spełniona. Ciężko kosmetykiem wyczarować naturalny look, nie mówiąc już o jakiejś zmysłowości i dramatycznym spojrzeniu.
Cena bez promocji: ok. 30 PLN/12 ml.

3. Clinique Lash Doubling Mascara.
Z założenia ma dwukrotnie pogrubiać i maksymalnie wydłużać. Z tym pogrubieniem bym się spierała, za to nadawanie długości jest w porządku. Ma kilka plusów. Szczoteczka dociera do nawet najkrótszych rzęs. Nic a nic nie skleja, ładnie rozdziela, dobrze nanosi produkt. Ciężko mascarą nawet po kilku warstwach wyczarować efekt sztucznych rzęs czy maksymalnie otwartego oka, ale na co dzień jak najbardziej ok. Ja jednak wolałabym większe pogrubienie i na to liczyłam. Czerń zbyt mało nasycona. I coś co kompletnie ten tusz u mnie dyskwalifikuje to brak trwałości. 30 min od aplikacji mam oko pandy. Jestem obmazana tuszem pod okiem, nad okiem, po bokach, wszędzie. Nawet po jednej warstwie. Mascara nie przetrwała nawet godziny siedzenia w domu na kanapie. Musiałabym chyba nie mrugać. W zderzeniu z wilgotnym powietrzem (nie deszczem!) po dojściu z domu na parking (200 m!), w aucie wszystko zmywałam chusteczką. Wyglądałam jakbym węglem mazała sobie po powiekach. Sorry, ale za taką cenę produkt nie może sobie migrować po twarzy zaraz po wykonaniu makijażu. Wibo za 10 PLN trzyma się bite 10 h, a Clinique nie daje szans na spokojne wyjście z domu bez poprawek? To jakiś żart.
Myślałam, że po 2-3 tygodniach okaże się lepsza. Nic z tego. Nawet miesiąc po otwarciu jest tak samo kiepska.
Muszę dodać, że moją opinię na jej temat opieram akurat na gratisowej miniaturce, otrzymanej w ramach akcji Sephora: Wymień stary tusz na nowy Clinique. Pełnowymiarowego opakowania nie miałam i nie planuję kupić. Jestem bardzo rozczarowana. Gdybym wydała na nią ponad 100 PLN, klęłabym swoją decyzję dobre kilka tygodni.
Cena bez promocji: ok. 115 PLN/8 g.


U mnie się nie spisały. Nie mogę polecić żadnej z nich. Ale może Wy macie inne zdanie na ich temat? Podzielcie się opinią Zawsze to daje pełniejszy obraz danego produktu i bardziej obiektywny.
Buziaki!
