środa, 31 października 2012

Azjatycko czyli ryżowa maska do twarzy SkinFood Rice Mask Wash Off. Recenzja.


Dziś ostatni dzień października, więc czym prędzej piszę recenzję czwartej maseczki do twarzy w tym miesiącu
(Akcja Październik Miesiącem Maseczek).


Tym razem produkt jaki zakupiłam przez ebay już kilka m-cy temu. Przyszedł do mnie wraz z innymi zakupami z Azji.

SkinFood Rice Mask Wash off - Maseczka Ryżowa.


Pojemność to 100 g. Kupowałam ją dokładnie po 25 PLN. Przesyłka była gratis. Aktualnie kiedy patrzę najtańszą aukcję na ebay z tym kosmetykiem widzę po 31-32 PLN (dostawa w cenie).


Jakie ma zadanie?

Wg producenta maseczka rozjaśnia skórę. Zmiękcza ją, rozświetla i nawilża. Działa kojąco i wybielająco. Oparta jest na wyciągu z ryżu. Zawiera też wiele witamin i minerałów.

Papierowa etykieta na wieczku niestety pod wpływem wilgoci lekko się kurczy:(
Skład?



Jak stosować?
Nanosimy tradycyjnie maskę na oczyszczoną twarz i zmywamy po 10-15 minutach ciepłą wodą.

Postać?
Jest biała i ma bardzo delikatną przyjemną konsystencję. Niezwykle przypomina wg mnie rzadszą kaszę manną. Jest kremowa ale ma w sobie lekkie drobinki . Jest to pewnie zmielony ryż. Nakłada się bardzo fajnie i zmywa także rewelacyjnie.



Zapach?
Bardzo delikatny, miły, jakby lekko mleczny, ale dla wielu osób może być wcale niewyczuwalny.

Czy polubiłam?
W moim odczuciu to bardzo dobra maska. Znakomicie sprawdziła się u mnie jako ukojenie skóry np. po peelingu. Działa niesamowicie łagodząco. Wycisza skórę i zdecydowanie ją rozjaśnia. Myślę, że szczególnie zauważą to osoby ze skłonnością do zaczerwienień na skórze czy rumienia. Poprawia jej koloryt i zaraz po zmyciu od razu widać, że cera jest jaśniejsza i rozświetlona. Do tego bardzo ładnie nawilżona. Zauważyłam także, że staje się bardzo gładka i miękka, aż chce się jej stale dotykać. Nie mogę jednak powiedzieć, że ten efekt utrzymuje się bardzo długo. Myślę, że żeby stale tak było, potrzebna jest aplikacja 2-3 w tygodniu, a ja zwykle stosuje ją raz na tydzień.
Polecam ją również przed ważnym wyjściem, całonocną imprezą itp. Podkład bardzo ładnie wygląda po jej użyciu.
Jeśli macie jakieś krostki, czerwone miejsca po trądziku to też ładnie wycisza takie problemy i wybiela je lekko.

Jestem wielką fanką masek kojących i rozjaśniających i ta naprawdę spełnia swoje zadanie. Muszę jeszcze dodać, że ja zwykle trzymam ją dłużej niż zaleca producent, nawet do 30-40 min.

Jeśli preferujecie wyłącznie gęste, bardzo kremowe i treściwe, tłuste maski to ta raczej Wam się nie spodoba. Jest bardzo lekka, jak ubita piana:)



Nie uczuliła mnie i nie podrażniła. Nie zapchała również. Używam ją w miarę regularnie od kilku miesięcy i jeszcze starczy mi przypuszczam na 2 razy. Moim zdaniem wydajność jest bardzo ok.

Polubiłam ją także za ciekawą niespotykaną konsystencję. Niezwykle lekką. Ona bowiem jest jak puch, troszkę też jak bita śmietana:) Bardzo przyjemnie takie kosmetyki aplikuje się na skórę.
Nie ma absolutnie uczucia mrowienia, szczypania, ściągnięcia. Nie zasycha nieprzyjemnie. Relaksuje i ma się wrażenie trzymania na skórze jedwabiu. Ogromna delikatność i przyjemność.


Osoby nie mające jakiegoś problemu z zaczerwienieniami, podrażnieniami na twarzy i nie potrzebujące stałego ukojenia skóry, wydaje mi się, że nie zobaczą w tej masce nic nadzwyczajnego. Ale jeśli poszukujecie produktów kojących, rozjaśniających a nawet lekko wybielających skórę, to gorąco polecam tą maskę. Choć nie mogę powiedzieć, że jest to jakieś odkrycie dekady:)
Wg mnie sprawdzi się zarówno na skórze suchej jak i tłustej.



Minusem jest oczywiście brak dostępności w Polsce. Od czasu do czasu chyba produkty tej marki można kupić na Allegro, ale z tego co patrzyłam na ebay wychodzi taniej, a zwykle wysyłka jest gratis.
Ja jak do tej pory na sprzedawcach z Azji nigdy się nie zawiodłam, choć oczywiście też nie znam ich wszystkich:)

Kosmetyk zapakowany jest w ciekawe "grzybkowe" opakowanie. Dodatkowo maska zabezpieczona wewnątrz jest plastikowym wieczkiem.



Aktualnie wykańczam zapasy inny masek, ale z całą pewnością jeszcze do niej kiedyś wrócę.
SkinFood też w swojej ofercie ma wiele innych maseczek do twarzy. Możecie o nich poczytać na stronie tu >>.

Pewnie skuszę się za jakiś czas jeszcze na jakąś inną.

Słyszałyście o tej masce? A może znacie inne maski z ryżu? Powiem szczerze, że mi znana jest tylko ta, a ryż bardzo lubię:)

Też macie długi weekend jak ja?
Magda

wtorek, 30 października 2012

Avon Planet Spa Marokańska Róża. Od takie tam placebo...Recenzja.



W ramach przystąpienia do akcji Październik Miesiącem Maseczek nadrabiam zaległości w recenzjach.

Tym razem opowiem Wam o maseczce do twarzy Avon Planet Spa Marokańska Róża/Moroccan Rose, Calming Face Mask.
Przyznam, że kupiłam ją już jakiś czas temu, użyłam parę razy, a potem o niej zapomniałam i odnalazłam teraz na nowo.

Sama się sobie dziwię, że kupiłam ten produkt. Nawet nie pamiętam dokładnie dlaczego i kiedy. Ale jeśli mnie pamięć nie myli to robiłam jakieś zakupy na Allegro i zwyczajnie tą maseczkę dołączyłam do innych kosmetyków. Kosztowała jakieś 8-9 PLN. Nie mam niestety pojęcia ile kosztuje regularnie w katalogu.

Nie przekonują mnie za bardzo kosmetyki Avon, szczególnie do twarzy. Miałam jednak dobre doświadczenia z serią Planet Spa do ciała, pewnie dlatego chciałam spróbować jak zadziała ta maska.

Opakowanie:
Różowa tubka 75 ml. Łatwo z niej można dozować kosmetyk. Niestety czarny nadruk pod wpływem wilgoci ściera się i rozmasuje. Widać to wyraźnie na zdjęciach. Nie jest to estetycznie, do tego brudzi dłonie. Już przy pierwszym kontakcie czarna farba zaczęła schodzić. Za to minus, ale poza tym tubka jak tubka. Jest ok. Dozowanie bardzo w porządku.



Skład:


Co ma robić wg producenta?
Opis z tubki znajdziecie poniżej. W katalogu producenta znalazłam jeszcze dodatkowe informacje na jej temat. Relaksuje i koi skórę. Łagodzi wygląd drobnych zmarszczek. Łagodzi podrażnienia, chroni przed szkodliwym działaniem otoczenia. Zawiera prowitaminę B5, witaminy A,C, E, beta-karoten i olejek różany.



Zapach:
Całkiem miły, wyczuwa się różę. Przyjemny, delikatny i uspokajający. Czuć odrobinę chemii, ale nie jest to aż tak silne. Dla mnie woń na plus.

Konsystencja:

Maska ma postać bardziej żelu niż kremu. Jakby trochę silikonu? Bardzo dobrze się rozprowadza i świetnie zmywa. Kolor to transparentna biel. Nie trzeba jej dużo użyć by pokryć równomiernie twarz. Jest moim zdaniem bardzo wydajna.



Moje zdanie:
U mnie w zasadzie nie robi nic. Ukojenia specjalnie nie czuje. Buzia jest może minimalnie wyciszona, ale szału nie ma.
Choć odczuwa się szczególnie na początku nakładania lekkie chłodzenie. W działanie na zmarszczki totalnie nie wierzę.
Po zmyciu jej skóra jest gładka, przyjemna w dotyku, miękka, troszkę jakby jaśniejsza, ale umówmy się taki efekt daje w sumie każda inna maska. Nie zauważyłam żeby łagodziła podrażnienia, zmniejszała zaczerwienienia itp. Owszem relaksuje, ale dla mnie to zasługa tylko zapachu i miłej konsystencji na skórze.
Wydaje mi się, że minimalnie nawilża na krótko, ale wiele innych masek czyni to o niebo lepiej i trwale.
Nie wyrządziła mi krzywdy, ale też specjalnie nie widzę jej działania.
Czytałam na wizaz.pl, że produkt ten wiele osób podrażnił, spowodował wysyp na twarzy i duże zaczerwienienia. U mnie nic takiego miejsca nie miało jak do tej pory. Czuć lekkie mrowienie przy nakładaniu, ale mija to po kilku sekundach. Buzia nie jest zaczerwieniona i nie szczypie mnie. Nie szkodzi zatem, ale też nic w sumie nie wnosi do pielęgnacji. Jednak ja bym na nią uważała, bo spora liczna osób mówi, że u nich zadziałała bardzo krzywdząco.



Zużyję, choć będzie ciężko, mam bowiem inne swoje ulubione maski. Z drugiej jednak strony nie lubię niczego wyrzucać.
Nie kupię ponownie i nie polecam. Dobrze, że nie kosztowała dużo.

Muszę też dodać, że nie stosowałam jej 2-3 razy w tygodniu jak zaleca producent, ale wątpię żeby to zmieniło moje zdanie na jej temat. Zwykle jak do tej pory aplikowałam ją raz na tydzień.

 Znacie ten kosmetyk? Może Wasze zdanie jest inne?

Uściski,
Magda

Hydrolat z kwiatu kocanki 100% ekologiczny Biochemia Urody. Recenzja.


Hydrolat z kocanki Biochemii Urody kupiłam głównie ze względu na mocno naczynkową skórę i skłonność do rumienia. Butelkę zużyłam w całości. Pora zatem na werdykt.

Wszelkie obszerne informacje na temat tego produktu - jego zastosowania, pochodzenia, działania itp. znajdziecie na stronie BU w tym miejscu >>. Warto poczytać.

Zapakowany jest w ciemną butelkę z etykietą. Cena to 19,90 PLN/200 ml. Kosmetyk przychodzi gotowy od razu do zastosowania. Nic nie musimy samemu mieszać.


Dla kogo?

W skrócie polecany jest osobom z problemem naczynek. Działa obkurczająco, zmniejsza opuchnięcia, sprzyja zanikaniu siniaków, krwiaków, wszelkich zaczerwienień skóry nie tylko na twarzy, ale na całym ciele. Poza tym działa łagodząco i przeciwzapalnie. Polecany jest również przy trądziku różowatym. Przyspiesza gojenie ran, sprzyja redukcji blizn, przyspiesza odbudowę naskórka. Dodatkowo zwalcza wolne rodniki, ma właściwości antyoksydacyjne, antybakteryjne, antyseptyczne, przeciwgrzybiczne i przeciwwirusowe.

Postać to płyn o zabarwieniu lekko żółtawym, ale barwa ta kompletnie nie jest widoczna na skórze i na niej nie zostaje.



Hydrolat można używać jak tonik przecierając nim skórę wacikiem lub spryskując po przelaniu do jakiejś buteleczki ze sprayem (polecam drugi sposób, większa wydajność).
Znakomicie nadaje się także do maseczek w proszku np. glinek, alg itp. Również do peelingów enzymatycznych proszkowych. Można także dodawać go do kremów, żelu hialuronowego. Robić z niego okłady na całe ciało lub/i na oczy.

Jak ja stosowałam?
Przez kilka tygodni spryskiwałam nim twarz wieczorem i rankiem, tuż przed zastosowaniem kremu. Przelałam go do butelki z atomizerem i służył mi jako codzienny tonik. Kilka razy także użyłam go do przygotowania maseczki z alg. Robiłam również z niego okłady na siniaki na nogach, do jakich mam dużą skłonność. Poza tym stosowałam na ranki czy zadrapania na stopach, dłoniach, opuchnięte powieki i sińce pod oczami.

Co z tym kontrowersyjnym zapachem?
Zanim kupiłam ten kosmetyk dużo się naczytałam, że zapach jest okropny, ciężki do zniesienia. Mimo wszystko postanowiłam sama to sprawdzić. Powiem szczerze, że nie wiem czy ja mam coś z nosem, ale mi kompletnie ten zapach nie kojarzy się źle. Jest intensywny, mocny ale dla mnie osobiście nie jest nieprzyjemny. Od pierwszego momentu powąchania kojarzy mi się z z ostrym zapachem papryczek chili + z lekką nutą orientalnych ziół. Nie jest to woń dla mnie niemiła. Jednak wiele osób podobno jej nie trawi. Ja takich odczuć nie mam. Muszę jednak powiedzieć, że zapach jest zdecydowany i z hydrolatów jakie miałam do tej pory najbardziej intensywny. Odbieranie zapachów jest jednak bardzo subiektywne.
Dla przykładu wiele osób mówi, że hydrolat oczarowy pachnie pięknie kwiatami. Dla mnie działanie jego jest wyśmienite, ale zapach tragiczny. Wg mnie pachnie publiczną toaletą. Zużyłam jedną butelkę, ale z wielkim trudem i ponownie go nie kupię. Zapach kocanki przy nim to dla mnie raj!:)

Jak oceniam działanie?
Wraz z hydrolatem z róży to mój ulubiony produkt tego rodzaju. Z całą pewnością kupię go ponownie.
Świetnie koi skórę, uspokaja ją, zmniejsza zaczerwienienia i rumień. Widocznie obkurcza naczynia krwionośne. Zawsze po umyciu moja twarz jest zaczerwieniona, różowa. Hydrolat z kocanki widocznie zmniejsza ten efekt. Dodatkowo daje uczucie ukojenia. Poprawia również nawilżenie. Świetnie sprawdził się w upalne dni. Dobrze chłodził i zmniejszał zaczerwienienia powstające w wyniku wysiłku fizycznego czy też działania słońca.

Nie mogę jednak powiedzieć żeby kosmetyk ten trwale mógł zniwelować problem nadmiernej aktywności naczynek. Moim zdaniem działa on doraźnie. Być może przy dłuższym stosowaniu (po kilku zużyciach butelek) mogłabym stwierdzić, że obkurczenie naczynek jest trwalsze i stały się one bardziej mocne. Ale jak na teraz ciężko mi to przyznać. Podczas jego stosowania moje naczynka wyraźnie miały się lepiej. W zasadzie przez cały czas nie czułam np. pieczenia skóry, uczucia gorąca na policzkach, co znane jest osobom o takim rodzaju skóry jak moja. 

Po całym dniu kiedy zmywałam twarz z makijażu, a następnie aplikowałam hydrolat z kocanki czułam przyjemne uczucie jakbym kładła na twarz kojący kompres. Koloryt skóry też się poprawił. Był bardziej wyrównany, jaśniejszy.

Wg mnie hydrolat ten także świetnie nawilża skórę i ją orzeźwia. Nie wiem jak działa w przypadku trądziku różowatego, ponieważ nie mam takiego problemu. Zauważyłam jednak, że przyspiesza gojenie wszelkich zmian na skórze. Świetnie działa na różne krostki, zaczerwienienia, zadrapania, ranki. Nie mam stałego problemu z pryszczami, ale jeśli już coś mi wyskoczyło, to przyspieszał gojenie i zmniejszał widoczność niechcianych niespodzianek. Zdecydowanie szybciej znikały.

Ciężko mi natomiast powiedzieć o jego działaniu przeciwzmarszczkowym. Tego po okresie użycia jednej butelki moim zdaniem nie da się uchwycić. Choć mam nadzieję, że coś w tym kierunku jednak uczynił:)


Polecam ten kosmetyk także jako produkt łagodzący po depilacji. U mnie pięknie wyciszał skórę po regulacji brwi i znacznie szybciej dochodziła do siebie w  tym miejscu.

Pomaga również w walce z opuchnięciami powiek i okolic oczu oraz zasinieniami. Muszę jednak dodać, że u mnie nie jest to jakiś bardzo duży problem i pojawia się od czasu do czasu.

W porównaniu z drogeryjnymi tonikami stricte przeznaczonymi do skóry naczynkowej ten hydrolat ma działanie rewelacyjne i widać efekty. Toniki tego typu u mnie nie robiły nic jeśli chodzi o np. rumień. Czy jednak po użyciu produktu z kocanki problem naczynek nam zniknie? Na to szans nie ma.



Co z działaniem na inne partie ciała?
Mam dużą skłonność do siniaków na ciele. Głównie na nogach. Zauważyłam, że okłady z hydrolatu kocanki pomagają w szybszym ich wchłanianiu. Jednak wg mnie tylko wtedy jeśli zastosuje się je na początku.
Znakomicie sprawdził się kiedy to nowymi butami nieźle pocharatałam sobie pięty. Okazał się także raz wybawieniem podczas zbyt nadgorliwego manicure przy jednym paznokciu. Łagodził także miejsca po ukąszeniu komarów latem. Mniej swędziały, kompletnie nie korciły by je drapać, a znamiona znikały błyskawicznie.

Następnym razem kiedy go kupię zamierzam regularnie stosować na uda, gdzie mam słabe naczynka krwionośne i sprawdzić tu jego działanie. Teraz bowiem tylko kilka razy go zaaplikowałam na te miejsca i robiłam to bardzo nieregularnie, więc efektów też nie mogłam zauważyć.

Łatwy dozownik


Jak się ma do hydrolatu z róży damascena?

Hydrolat z kocanki dla wielu ma tragiczny zapach, jak wspomniałam wyżej dla mnie zupełnie nie. Czy jednak hydrolat z róży pachnie ładniej? Zdecydowanie tak. Jeśli chodzi o zapach to jak do tej pory dla mnie numer jeden. Bardzo relaksuje, jest delikatny, przyjemny i chyba nie ma osoby, która by go nie polubiła. Moim zdaniem działa bardzo podobnie jak produkt z kocanki. Wycisza twarz, uspokaja, działa świetnie na naczynka. Jeśli chodzi o to działanie tu stawiam je na równi. Nawilżenie także dają takie samo. 

Wg mnie jednak kocanka lepiej działa na siniaki, ranki, zadrapania, krwiaki czy gojenie się pryszczy.
Różne też źródła podają, że ma lepsze działanie na naczynka na dłuższy czas i podobno nie działa tylko tu i teraz.

Oba produkty bardzo lubię. Dodatkowo hydrolat z róży działa zdecydowanie na psychikę. Jego zapach odstresowuje, uspokaja, łagodzi napięcia i dodaje optymizmu:) Można także nim spryskiwać nie tylko twarz ale całe ciało czy włosy - wtedy woń towarzyszy nam dłużej.

Dla osób jakie nie mogą zdzierżyć zapachu kocanki jest to świetna alternatywa. Ja pewnie będę je stosować zamiennie.

Moim zdaniem warto oba te produkty mieć w domu. Nawet jeśli nie macie problemów z naczynkami to myślę, że każdemu z nas zdarzaj się siniaki, jakieś zaczerwienienia, zadrapania, - choćby na stopach czy dłoniach i wtedy takie hydrolaty są wybawieniem.


Mam jeszcze cel by po zużyciu obecnie stosowanego hydrolatu z róży, przetestować hydrolat z kocanki w warunkach zimowych. Do tej pory bowiem stosowałam go latem i jesienią. Skóra naczynkowa jednak wymaga największej pielęgnacji właśnie podczas niskich temperatur za oknem i zastanawia mnie czy wtedy kocanka da radę z czerwonymi polikami:) Sprawdzę i dam znać.

Jutro/pojutrze recenzja oleju z kocanki. Bądźcie cierpliwi:)


Pozdrawiam,
Magda

środa, 24 października 2012

Spaghetti z łososiem i koperkiem. Ponownie Italia na moim talerzu + włoski tydzień w Lidlu:):)

Łosoś i koperek wyjątkowo do siebie pasują. 
Ostatnio w mojej kuchni sporo włoskiego jedzenia, ale jakoś tak wychodzi, że jak brakuje czasu i nie ma się pomysłu na obiad to pasta jest najlepsza!:)



Kilka postów wstecz znajdziecie całkiem podobny przepis na makaron z łososiem + szpinak, ale wiem, że są osoby nie trawiące tego drugiego składnika. To może koperek jest rozwiązaniem?

Jak zwykle u mnie danie jest proste i szybkie. Oczywiście też smaczne:)
Ilości składników musicie dobrać w zależności od liczby domowników. U mnie jak zawsze wszystko na oko.


Będą nam potrzebne:
- makaron spaghetti lub inny, choć moim zdaniem ten pasuje najlepiej w tym przypadku - około pół paczki
- świeży łosoś - ok. 450-500 g
- spory pęczek świeżego koperku lub dwa małe
- śmietana 18% lub 30% - choć 18-tka wystarczy - ok. 180 g
- sok wyciśnięty z jednej cytryny
- oliwa z oliwek
- sól, pieprz
- 2 ząbki czosnku
- łyżeczka przyprawy do ryb (nie musi być, ja polecam)
- świeżo starty parmezan do posypania (może to być inny ser lub wcale)




Działamy!
1. Makaron gotujemy w osolonej wodzie. Koniecznie oczywiście al dente. Nie łamiemy go!

2. Łososia obieramy ze skóry. Kroimy w sporą kostkę lub paski. Nie mogą być za drobne, bo łosoś i tak rozpada się.

3. Rybę opruszamy pieprzem, solą, przyprawą do ryb (opcjonalnie, ale polecam) i sokiem z cytryny. Mieszamy i zostawiamy na min. 15 minut w zimnym miejscu.

4. Na patelni mocno rozgrzewany oliwę z oliwek. Przysmażamy pokrojony w plasterki lub wyciśnięty przez praskę czosnek. Czosnek nie może się przypalić czy być rumiany, ponieważ staje się wtedy gorzki. Jeśli nie lubicie czosnku lub go nie macie, można ten punkt pominąć. Spokojnie ta pasta bez czosnku też będzie smaczna:)

5. Dodajemy łososia. Smażymy na małym ogniu powoli.

6. Posiekany drobno koperek wrzucamy do ryby. Mieszamy i smażymy razem kilka chwil. Nie za długo bo ryba straci swój smak, a koperek aromat. Myślę, że 4-5 min. max.

7. Na końcu dodajemy śmietanę. Doprawiamy solą, pieprzem. Można jeszcze dodać sok z cytryny czy przyprawę do ryb, oliwę - wg uznania i Waszego podniebienia.

8. Odcedzony makaron łączymy z sosem na patelni. Makaronu nie przelewamy wodą. Dzięki temu sos przykleja się dobrze do spaghetti. Kluski zatem w nim nie pływają.

9. Pastę warto posypać na talerzu parmezanem. Ale nie jest to konieczne. Dobrze smakuje też z kilkoma kroplami oliwy i świeżo mielonym pieprzem - dodanymi na wierzch potrawy tuż przed podaniem.



Ponownie jak przy poprzedniej paście można śmietanę pominąć. Co prawda wtedy danie wyjdzie lekko inne, ale jeśli zwiększycie ilość oliwy będzie równie smaczne. Próbowałam wiele razy opcji bez śmietany i naprawdę jest bardzo ok.


 Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wiele z Was zna już to danie, ale może jest ktoś kogo ten przepis zainspiruje?
Będzie mi miło.


W tym tygodniu włoski tydzień w Lidl'u. Ja już zapasy zrobiłam, a Wy?

 

Życzę smacznego!
Kolejny post będzie już bardziej kosmetyczny:). Recenzja hydrolatu i olejku z kocanki. Już teraz zapraszam.

Magda

wtorek, 23 października 2012

Soap & Glory, The Fab Pore 15 Minute Facial Peel. Oczyszczamy pory. Recenzja maski oczyszczającej.


Ze względu na dużą skłonność do zaskórników, wszelkie maseczki mające je oczyścić zawsze budzą u mnie spore zainteresowanie.
Tą maskę mam od początku kwietnia br. Przyleciała do mnie z Londynu wraz z innymi kosmetykami tej marki, o czym pisałam w tym miejscu >>.
Soap & Glory, The Fab Pore 15 Minute Facial Peel  - Maseczka oczyszczająca pory.



Dla kogo?
Ma za zadanie zmniejszyć widoczność porów i je oczyścić. Usunąć martwy naskórek, wygładzić. Posiada witaminę A i E, zapobiegające starzeniu się skóry. Zawiera kompleks PORESHRINK-R. Zalecana jest szczególnie osobom o cerze tłustej, skłonnej do zaskórników i innych zanieczyszczeń. Także do samego stosowania na strefę T w celu usunięcia sebum, zmatowienia skóry i zapobieganiu jej błyszczeniu. Producent zaleca by stosować ją 2-3 razy w tygodniu.


Skład:


Jak stosować?

Po nałożeniu na twarz zaleca się by masować delikatnie skórę opuszkami palców, do rozpuszczenia się drobnych niebieskich granulek zawartych w masce. Następnie pozostawić ją na twarzy przez 5 minut dla szybkiego odświeżającego oczyszczenia lub na 15 min. w celu gruntownego oczyszczenia. Na koniec spłukać.


Dostępność, pojemność, cena i pakowanie.
Kosmetyk niestety nie jest do kupienia w Polsce w normalnej sprzedaży. Być może można ją dostać na Allegro, ale nie dam głowy.
W Europie wiem, że kosmetyki tej marki są dostępne powszechnie w Wielkiej Brytanii i z tego co pamiętam maska tam kosztuje 8 GBP/50 ml. Nie wiem czy w innych krajach też można ją dostać, jeśli macie na ten temat informacje dajcie znać.

Pakowana jest w plastikowy zgrabny słoiczek. Zabezpieczona jest po zdjęciu wieczka specjalną etykietą. Dodatkowo pojemnik pakowany jest w ciekawy kartonik, ale o tym później:)



Co z działaniem i czy polecam?
Po kilku miesiącach testów muszę przyznać, że maseczka jest naprawdę warta uwagi i zakupu. Działa. Zaraz po jej zmyciu skóra jest wyraźnie gładsza, pory mniej widoczne, widać oczyszczenie. Do tego jest ładnie zmatowiona, ale nie przesuszona. Sebum nie wydziela się nadmiernie. Polecam szczególnie przed ważnym wyjściem, długą imprezą itp. Makijaż po jej zastosowaniu trzyma się naprawdę super. 
Na początku stosowałam ją tylko raz w tygodniu, ale powiem szczerze, że jeśli macie spory problem z widocznością porów i zanieczyszczeniami, to efekty przy tej masce widać dopiero przy regularnych 2-3 użyciach na tydzień. Moim zdaniem też 5 minutowe pozostawienie jej na twarzy nie daje za wiele. Ja zwykle trzymam ją 15 a nawet czasem 30 min.



Maska nie spowodowała, że zaskórniki zniknęły raz na zawsze. W takie rzeczy nie wierze. Pory też nie otwierają się i nie zamykają, więc produkt nie spowodował, że są niewidoczne całkowicie. Jednak dzięki regularnemu oczyszczaniu są mniej dostrzegalne i czystsze.

Wiele masek oczyszczających mocno wysusza skórę. Tu nic takiego nie zauważyłam, choć ciężko mi powiedzieć jak by miało to miejsce przy cerze suchej. Ja takiej nie posiadam. Mam zawsze po jej użyciu wręcz wrażenie, że skóra jest dobrze nawilżona i ładnie napięta.

Nigdy kosmetyk mnie nie podrażnił, nie spowodował uczulenia, żadnych skutków ubocznych.



Bałam się, że przez to iż mam skórę mocno naczynkową, rozcieranie jej na twarzy w początkowej fazie "zabiegu" - spowoduje podrażnienie, głównie przez granulki w niej zawarte. Nic jednak takiego się nie dzieje. Drobne kuleczki rozpuszczają się błyskawicznie na twarzy i nie drażnią.

Jedynie zaraz po aplikacji czuć przez może pół minuty lekkie mrowienie. To nie jest szczypanie czy ból. Ale właśnie takie uczucie wnikania jej w skórę. Czuć, że działa. Potem zupełnie to mija i przychodzi na twarz przyjemny chłód.

Po zmyciu maski czuję zawsze miłe uczucie dobrego oczyszczenia + ukojenie skóry. Widać też, że jest bardziej promienna i jaśniejsza.

To jedna z lepszych masek oczyszczających jakie stosowałam.

Zapach?
Dla mnie jest to połączenie mięty z lekkimi kwiatowymi perfumami. Uwielbiam tą woń. Niezwykle odpręża. Szczególnie latem w upały maska fajnie chłodzi, a mięta super relaksuje. Zapach dla mnie w maskach jest ważny. Kiedy ładnie pachną zawsze przyjemniej mi się po nie regularnie sięga. A wiadomo, że regularność wpływa na wyniki w działaniu!

Konsystencja, nakładanie, zmywanie?
Aplikacja jest przyjemna i bezproblemowa. Kosmetyk jest jak masło, niezwykle kremowy. Świetnie się rozprowadza palcami i nie ma też kłopotów z jego zmyciem.



Wydajność?
Stosuje w miarę regularnie od pół roku i mam jeszcze z 1/4 opakowania. Nie potrzeba jej kłaść dużo, wystarczy cienka warstwa. Moim zdaniem jest zatem bardzo wydajna.

Jakieś minusy?
Szkoda, że nie jest dostępna w Polsce. Nie mogę też powiedzieć, że raz na zawsze oczyściła mi twarz ze wszystkich wągrów. Wiele z nich niestety trzeba usuwać mechanicznie i tu nie ma na to innej rady.
Minus może też taki, że jednak potrzeba ją dość często aplikować by zauważyć namacalne efekty, ale opłaca się.

Design opakowania.
Nie sposób o tym nie wspomnieć. Jeśli znacie kosmetyki marki Soap & Glory, to z całą pewnością wiecie, że wyglądają wyjątkowo. Przyciągają wzrok ciekawymi rysunkami, zdjęciami i zabawnymi tekstami na etykietach. Intrygują, zastanawiają, śmieszą.



Nawiązują do stylu retro. Bardzo moje klimaty. Cieszą oko. Nie przepadam za kolorem różowym:), ale tu wyjątkowo w tej marce go lubię. Pomysł promowania marki m.in poprzez ciekawy wygląd kosmetyków + odpowiednią do tego całą idee - super trafiony!
Przepraszam za stan kartonika na zdjęciach, ale leciał z Londynu w walizce i miał prawo tak wyglądać, po podróży:)


 Maskę polecam szczególnie osobom ze skórą tłustą lub do stosowania tylko na strefę T.
 Przy pobycie w UK warto o niej pamiętać:)

Trzymajcie się,

Magda

poniedziałek, 22 października 2012

Ikea - drobne zakupy i dlaczego nie lubię od nich świeczek?

Do Ikea w sobotę pojechałam na spontanie:) W sumie miałam 30 minut na zakupy, ponieważ udałam się do sklepu na pół godziny przed zamknięciem. Zwykle w weekend nie odwiedzam tego typu sklepów, tłumy mnie denerwują. Ale tym razem zrobiłam wyjątek i powiem szczerze, że o 20:30 nie było wcale tłoczno.

Nie zamierzałam robić jakiś wielkich zakupów, w sumie aktualnie nic mi nie jest potrzebne do domu z jakiś większych rzeczy. Upatrzyłam sobie jednak kilka drobiazgów z najnowszego katalogu i chciałam je obejrzeć. Kilka rzeczy zupełnie mnie rozczarowało. Na zdjęciach wyglądało super, ale w rzeczywistości albo tandetnie zrobione, albo zupełnie nie pasujące do mojej estetyki.
  Np. niezwykle spodobały mi się miseczki dekorowane kwiatami i zamarzyłam by je mieć. Ale na zdjęciach w necie wyglądały cudnie, a na żywo - małe, niepraktyczne jak dla mnie i zupełnie przepaść.

W ogóle w tym nowym katalogu jakoś mało produktów-nowości mnie zachwyca.

Ale wiadomo z czymś tam wyszłam:)



Zestaw 3 świeczników (12,99 PLN). Już dawno się na niego czaiłam, bo uwielbiam białe dekoracje, ale w Ikea Targówek nigdy go nie było. Teraz upolowałam. Dumnie sobie stoją na oknie mojej sypialni:)

  

Do świeczników musiałam oczywiście wybrać osobno długie świeczki. Padło na opakowanie białych najdłuższych jakie były (19,99 PLN/8 szt.).



Skusiłam się po długiej przerwie też na dwie świece zapachowe (4,99 PLN/szt.). Jak do tej pory byłam prawie zawsze rozczarowana świeczkami z Ikea. Nie pachniały jak trzeba i źle się wypalały. Ale dostałam komentarze, że teraz są nowe, pięknie pachną i w ogóle super. Trochę sceptycznie do tego podchodziłam, ale postanowiłam to sprawdzić. I co? I żałuję.

Do koszyka wrzuciłam świeczkę o zapachu ciasteczek pieczonych z jabłkiem. Od razu po przyjściu do domu zapaliłam i jak ona pachnie czymkolwiek to ja jestem Królowa Angielska. Nie pachnie niczym. Nie ma mowy żeby roztaczała jakąś woń w pokoju itp. Paliła się 2 h i nic. Nawet jak przykładałam nos do knota, ryzykując podpalenie rzęs:), nie czułam żadnego zapachu.



Drugi zapach to różany. Jak wąchałam w sklepie pięknie pachniała. Aktualnie kiedy piszę tego posta stoi 2 metry ode mnie i się pali. Jak się mocno skupię, to coś tam wyczuje. Z odległości 50 cm pachnie delikatnie i ok, ale nic więcej.



Oczywiście zużyje je, ale kolejny raz przekonałam się, że świeczki z Ikea są do niczego. Podobnie jak podgrzewacze. Może wypalać się będą lepiej niż kupowane dawniej, ale to zobaczymy pod koniec używania. Dam znać.
Biorąc pod uwagę świeczki z Biedronki w podobnej jak nie mniejszej cenie, to biedronkowe są cudowne! A już Yankee Candle (oczywiście inna półka cenowa) to przy nich Himalaje.

Kompletnie niestety nie rozumiem fenomenu świeczek z Ikea. Przerabiałam małe, duże, różne zapachy i za każdym razem wypadały mocno blado, a niektóre wręcz koszmarnie.

Do domu powędrowała ze mną także duża doniczka z białej sklejki (29,99 PLN). Niedawno dostałam w prezencie ładną jukę i musiałam dla niej znaleźć wygodny dom.



Na koniec misiek:) Przytulny dywanik, mega miękki, włochaty i aż się chce go głaskać (39,99 PLN). Będzie leżał przy łóżku w sypialni. Fajnie jest zdejmować gołe stopy z rana na takiego misia, a nie bezpośrednio na drewnianą podłogę. Dywanów bowiem i wykładzin nie trawię i w domu ich nie posiadam. Oczywiście misiek jest sztuczny.





Małe zakupy, ale przynajmniej nic nie brałam na siłę.

Ściskam,
Magda 

Rozdanie kosmetyczne u Beauty & MAC. Do 9.11.12.

Chciałabym Was zaprosić do rozdania organizowanego na blogu Beauty & MAC.
Możliwość zdobycia naprawdę ciekawych kosmetyków.



Rozdanie trwa do 9 listopada 2012.

Co można zdobyć?
  • Lancome Galateis Douceur 125 ml
  • Lancome Hypnose Doll Eyes
  • Bobbi Brown Long-Wear Gel Eyeliner 'Denim Ink'
  • Illamasqua lakier do paznokci 'Velocity'
  • Illamasqua błyszczyk 'Succubus'
  • MAC Pro Longwear Eye Shadow 'Hot Paprika'
  • Benefit BeneTint 4 ml (raz zeswatchowany)
  • Benefit The Porefessional
  • coś z LUSHa...zakup w listopadzie ;)

Nagrody moim zdaniem super!
Powodzenia!

Pozdrawiam,
Magda

sobota, 20 października 2012

Biochemia Urody - kolejne zakupy kosmetyków naturalnych. Jestem gotowa na mieszanie:)

 Zgodnie z zapowiedzią na Facebook, post miał być wczoraj wieczorem, ale spontanicznie wybraliśmy się do kina do ukochanej Kinokawiarni Stacja Falenica na film W. Allena "Zakochani w Rzymie". Notatkę zatem piszę dziś.

Kilka dni temu złożyłam po dłuższej przerwie zamówienie w sklepie Biochemia Urody. Wybrałam dwa produkty jakie już wcześniej używałam i wypadły u mnie świetnie. Inne kupiłam pierwszy raz.



Eliksir winogronowy (45 PLN/40 ml) jest jednym z moich ukochanych produktów i odkryć tego roku. Recenzja tego kosmetyku jest już u mnie na blogu >>. Ponownie go kupiłam, ale z tego co doczytałam zostało jeszcze udoskonalone o komórki macierzyste i resweratrol. Zobaczymy jak ta nowa wersja u mnie wypadnie.



Tonik z kwasami AHA / BHA 10%. Miałam wcześniej tonik BHA 2%. Naprawdę super. Teraz pora na testy tego. Kosztował 18,80 PLN/110 g. Ostatnio jeden z kremów drogeryjnych tak mnie zapchał i generalnie zrobił spustoszenie na mojej twarzy, że muszę ją poddać gruntownemu oczyszczeniu. Poza tym jesień i zima to idealny czas na stosowanie kwasów.



Serum oliwkowe RENEW z retinolem 0,5%. Kupiłam także w celu dobrego oczyszczenia buzi. Tak samo jak serum winogronowe kosztuje 45 PLN/40 ml. Najpierw zastosuje ten produkt, a potem eliksir winogronowy. Zobaczę jak zadziała i być może będę nawet stosować je na zmianę jednocześnie.



Stałym u mnie punktem zamówienia są hydrolaty. Kupuje je od 4 lat. Uwielbiam te kosmetyki.
Ten z róży (16,90 PLN/200 ml) jest jednym z moich ulubionych. Działa super na moje naczynka, a do tego pięknie pachnie.
Z czarnej porzeczki EKO
(17,90 PLN/200 ml) wcześniej nie miałam, będę testować.



Ostatnie to mleczko jedwabne do włosów. Dla mnie nowość. Cena: 18,50/120 ml. Nie miałam jak do tej pory stricte produktu do włosów z BU.



Pozostaje zatem tylko mieszanie:)

Dodam jeszcze, że ponownie BU mile zaskoczyła mnie obsługą i czasem realizacji. Towar został wysłany w ciągu 18 h od mojej wpłaty i dotarł w jedną dobę. Rewelacyjnie!

Udanej niedzieli Wam życzę. Ja po dwóch pod rząd wieczorach spędzonych w kinie, a dziś po wieczornym szybkim spotkaniu z Ikea:), jutro odpoczywam na kręglach. W ciągu dnia natomiast błogie lenistwo na łonie natury! Pogoda bowiem sprzyja nam ostatnio bardzooooooooooo:)

Magda