I. Filmy Wood'ego Allen'a.
Allen'a mogę jeść łyżkami. Kiedy miałam 14 lat zobaczyłam po raz pierwszy jego film i absolutnie pokochałam to kino. Mistrz inteligentnego humoru, sarkazmu, śmiania się z siebie i wszystkiego dookoła. Dialogi u Allena to majstersztyk. Cięte riposty, zafiksowania na jednym temacie, patrzenie na świat prosto i bez zbędnego patosu. Często skrajny pesymista, paranoik, erotoman, hipochondryk, totalna ciapa:)...Ale tak uroczy i tak błyskotliwy, że chciałoby się choć mieć małą część jego mózgu na własność.
Posiada ogromną wyobraźnię, doskonale rozumie kino i wie po co ono zostało tworzone. Szanuje widza i świetnie z nim rozmawia. Przez śmiech subtelnie dozuje nam ważne prawy, zmusza do refleksji i nie zostawia na nikim suchej nitki:)
Jest nie do podrobienia, bosko autorski! Stworzył allenowski gatunek kina, który jest zarezerwowany tylko dla niego. Jeszcze nikomu nie udało się nawet otrzeć o ten kunszt. Można go nie rozumieć, nie lubić, nie śmiać się z jego dowcipów, ale nie sposób nie docenić wkładu jaki wniósł w światową kinematografię.
Pracuje z najlepszymi. Zagrać u Wood'ego to wielka nobilitacja dla każdego aktora. Jest bardzo płodny zawodowo. Stworzony do pisania scenariuszy, jak nikt inny. Cudownie miesza realne życie z zupełną fikcją. Te dwa światy perfekcyjnie się przenikają w jego opowieściach. Kiedy go zabraknie, umrze ważna część kina, zawsze jednak zostaną filmy jakie nam podarował...

Wiadomo, ma na swoim koncie lepsze i gorsze produkcje, ale nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Każdy jego film oglądam z miłą chęcią. Ukochany to "Annie Hall". Pisałam o nim więcej w cyklu postów o kinie.
W styczniu
odświeżyłam sobie na nowo większość filmów tego reżysera. Prawie każdego dnia
wrzucałam na ekran jego obraz i choć wiele widziałam kilka razy, z taką
samą satysfakcją chłonęłam je ponownie. W styczniu Allen zdecydowanie u mnie
rządził. Obejrzałam ok. 20 jego filmów w tym czasie i dziś wieczorem zapodaje sobie
kolejny.

II. Muzyka do "The Hobbit: The Desolation of Smaug".
Namiętnie przez ostatnie tygodnie słucham soundtrack'u do tego filmu. Piękny. Lubię go słuchać w domu i gdy prowadzę auto. Jeśli chodzi o film, nie jestem wielką fanką takiego kina i literatury także. Nie mogę jednak odmówić produkcji wielkości, kunsztu i świetnego pomysłu. Obejrzałam obraz w kinie 3D i bardzo mi się podobał. Jest coś niesamowitego w tej ich wędrówce, w tym dążeniu do celu, walce z wrogami i ogromnej wzajemnej przyjaźni. Niesamowita baśń. Ogląda się to i człowiek chciałby przeżyć coś podobnego. Wie, że to się nie stanie, ale chciałby...
Zachęcam do posłuchania muzyki.
III. Kolorowe talerzyki obiadowe.
Teraz coś z innej półki. Talerzyki jakie kupiłam na wyprzedaży w Empiku. Było to jeszcze w ubiegłym roku. Każdy kosztował mnie ok. 6 PLN. Bardzo optymistyczne:) Idealna wielkość, forma i super jakość. Rewelacyjnie myją się w zmywarce. Chciałam nabyć 6, ale trafiłam na 4 i nigdzie już potem nie mogłam kupić kolejnych. Cenię je też za wytrzymałość. Raz jeden z nich spadł mi na podłogę w kuchni i to ze sporej wysokości, a nic się z nim nie stało. Aż byłam zdumiona. Lubię je i często moi goście też je chwalą.

IV. Rogale z cukierni "Meryk".
"Jedzeniowo" w styczniu uzależniłam się od pysznych rogali tzw. marcińskich z cukierni Meryk. Nikt nie robi lepszych. Wyśmienicie wypieczone. Nie za słodkie. Akurat. W środku znana od lat receptura nadzienia łącząca biały mak, orzechy, żółtka i miód. Przepis na ciasto - to podobno strzeżona ich tajemnica. Pyszne i już. Na raz ciężko taki rogal zjeść. Jest baaardzo duży. W styczniu za dużo zdecydowanie ich spożyłam:) Pobijają u mnie wymyślne ciasta, pączki lody itp. Do kawy czy herbaty, ciepłego mleka - poezja. Mam ich cukiernio-kawiarnię blisko siebie i niestety....to nie pomaga przejść na odwyk.


Jedząc zawsze tego
rogala myślę o swoim pobycie w Stanach. Tam w koło w hotelach podawano nam rano
na śniadanie drożdżówki, słodkie bułeczki itp. Pełno ich też było w ofercie
stacji benzynowych i małych sklepikach. Szczerze? Nie dało się tego jeść.
Ociekające palącym w gardło syropem klonowym, pełne sody, chemii, jakiegoś
dziadostwa. Jeden gryz i człowiek szukał kosza. Po trzech próbach
zrezygnowaliśmy z sięgania po te ich wypieki. Nawet jak były za darmo. Taką mam
refleksję, że gdyby przeciętny Amerykanin zjadł takiego naszego polskiego
rogala, umarłby z zachwytu!

V. Pilos Twaróg wędzony.
Na koniec też coś smakowitego. Znacie ten serek z Lidla? Kocham sery wszelkiej maści. Wędzone, to już bezgranicznie. Odkryłam go dopiero w grudniu i kupuję namiętnie. Niestety nie zawsze jest dostępny. Pychota jakich mało! Jem samego. Stosuje do sałatek, na kanapki, do włoskich past. Długo pozostaje świeży. Kosztuje ok. 3,50 PLN/250 g (bez promocji) i bardzo polecam spróbować. Były dni w styczniu kiedy żywiłam się tylko nim:) W ogóle mi się nie nudzi.

Wcześniej nie pisałam o ulubieńcach
niekosmetycznych. Postanowiłam ruszyć z takim cyklem w tym roku. Dajcie znać
czy macie ochotę czytać tego typu posty. Czy jednak skupić się tylko na
ulubieńcach kosmetycznych?
Oczywiście w kolejnym poście przedstawię
też urodowe rzeczy, jakie zachwyciły mnie w styczniu.
Pozdrawiam!
