piątek, 7 marca 2014

Ulubieńcy niekosmetyczni lutego'14.

I. "W poszukiwaniu straconego czasu. Tom I. W stronę Swanna" Marcel Proust.

Pierwszy raz sięgnęłam po tę książkę, kiedy miałam 22-23 lata. Doszłam do 1/4 i nie przebrnęłam dalej. Wiedziałam jednak, że kiedyś do niej wrócę. Muszę jednak dać sobie czas. Pewnie dojrzeć, bardziej poznać siebie i świat dookoła. 
Chyba właśnie nadszedł ten moment. Czekała w mojej domowej biblioteczce ponad 10 lat. Nie raz skupiałam na niej wzrok i mówiłam: "Jeszcze nie teraz". Chyba się jej bałam. W lutym "przywołała" mnie ponownie. Otworzyłam na pierwszych stronach i...? Zakochałam się.

Wymagająca literatura, niełatwa, gęsta, potrzeba na nią wysiłku, ale jak najbardziej ten trud się opłaca. To co zyskujemy, jest nie do przecenienia. 


Książka nie do czytania w autobusie, chyba że naprawdę nasza zdolność koncentracji i wyłączenia z otoczenia, jest na niezwykle wysokim poziomie. Proust wymaga skupienia, oderwania, wejścia głęboko w siebie. Czyta się go długo, tu nie wolno się spieszyć, czasem na przekór sobie, ale tak to już jest z arcydziełami literatury. Budzą w nas lęk, niemoc, czasem niechęć, ale kiedy dobrniemy do ostatniej strony, czujemy się bogatsi wewnętrznie, możemy zdobyć cały świat i jakby ktoś dodał nam skrzydeł na długi czas. 
"W poszukiwaniu..." jest znakomicie skonstruowana. Prawdziwe mistrzostwo stylu, kunsztu języka, generowania emocji, wrażliwości na świat. Królem literatury psychologicznej jest dla mnie Dostojewski. Nikt go w tym jeszcze nie pobił, ale Proust pasuje się w moim rankingu tuż za nim.

Czy ten tytuł musi przeczytać każdy? Nie. To nie jest coś dla każdego. Dla wielu to od zawsze bełkot. 
Ala dlaczego nie miałbyś spróbować? Niech będzie cicho, baaaardzo cicho, zapal świeczkę i małą lampkę, usiądź w fotelu i postaraj się przegonić wszelkie troski. Czytaj, chłoń, przeżywaj, wracaj do wielu zdań po kilka razy...Od nadmiaru myśli, emocji, skomplikowanych form wyrazu, może zaboleć Cię głowa. Tylko, że w tym przypadku jest tak, że boli, a chcesz więcej i więcej...

Ja zdecydowanie po pierwszym tomie sięgnę po kolejny. 7 tomów to pełna całość i planuję by stała się moim udziałem.

II. "Sala samobójców" Jan Komasa.

Film miał premierę 3 lata temu. Jestem zatem dość spóźniona z jego obejrzeniem. 

Dowód na to, że Polacy potrafią robić dobre kino. Świetny obraz. Znakomity pomysł, scenariusz, dojrzała gra aktorska. Mocno stylowy. 
Pisałam już o tym na Facebook'u. Zobaczyłam napisy końcowe i czułam jakby mój mózg przejechał czołg. Emocje, myśli jeszcze kilka dni kłębiły się we mnie i w koło powracały. Nadal mam je gdzieś z tyłu głowy. Ważny film. Odważny. Potrzebny.

O czym? O potrzebie miłości, akceptacji, dojrzewaniu, celach, wewnętrznych przemianach. Również o ogromnym strachu, życiowych priorytetach, pozornie błahych decyzjach, jakie mogę zmienić nasze życie.  Dla mnie to też historia o tym, jak nasze wybory mogą wpływać na bliskich. Sugestywnie namalowany obraz stosunków rodzinnych, relacji między rodzicami, a dziećmi. To nie jednak tylko kino pokazujące dzisiejszą młodzież. Nie wyłącznie. Wirtualny świat może pochłonąć każdego z nas, każdego użytkownika sieci. Jeśli stanie się dla nas rzeczywisty, główny lub co gorsza jedyny, już jesteśmy w niewoli. Nie jest to tylko niebezpieczeństwo dotyczące nastolatków. 

"Salę..." powinny obejrzeć całe rodziny. Najlepiej wspólnie. Potem o tym dyskutować, rozmawiać. Właśnie rozmowa...Wszystko w zasadzie zależy od niej. Przyjrzyjcie się oglądając, o czym i w jaki sposób rozmawiają bohaterowie filmu. Rodzice z synem, małżonkowie, Dominik z kolegami w szkole. To dość przerażające, a bardzo powszechne.
Tak, uważam, że ten film powinien zobaczyć każdy. Nie tylko rodzic czy dziecko. Może się okazać, że zobaczysz tam siebie...Wtedy nie jest jeszcze za późno.
Duże uznanie dla aktorów. Roma Gąsiorowska, Agata Kulesza, Jakub Gierszał, Andrzej Pieczyński - duże oklaski.
Kiedyś jeszcze wrócę do tego filmu. Wiem to.


Teraz będzie już przyziemnie:)

III. Better Homes Scanted Wax Cubes Wax Christmas Morning Latte. Wosk do kominków.

3 tygodnie temu dzięki koleżance przylatującej ze Stanów, mogłam zdobyć do kolekcji kolejne woski Better Homes. Żałuję, że nie można ich kupić w Polsce. Najlepsze z najlepszych. Te z Yankee Candle są daleko za nimi w tyle. Pierwsze jakie otworzyłam z 4 nowych aromatów to Christmas Morning Latte. Wersja limitowana. Woń obłędna. Nie wiem jak ją opisać...

Rozpuszczasz kostkę w kominku i po chwili cały pokój pachnie obłędnie maślaną mleczną kawą, z dodatkiem odrobiny kardamonu, cynamonu, wanilii. Dokładnie tak jak na ilustracji opakowania. Genialnie to uchwycono. Nie ma tu żadnego przekłamania, sztuczności, chemii. Woń nie mdli, nie jest za słodka, nudząca. W miarę palenia nie słabnie. Jeśli zgasimy podgrzewacz, nadal kilka godzin czujemy ten przemiły zapach w powietrzu. Zazwyczaj palę wosk wieczorem w salonie. Po jakimś czasie kominek wygaszam. Zawsze otwieramy okno na całą noc. Idziemy spać do sypialni. Mija kilka godzin, a gdy rano stawiam pierwsze kroki na parkiecie salonu, nadal czuję ten cudny aromat caffe late z dodatkami. Pokój jest wywietrzony na amen, a woń wciąż w nim króluje! 

Kostki są niezwykle wydajne. Do tego w USA kosztują w zasadzie grosze, nawet przeliczając cenę z $ na PLN. Wybór wersji ogromny. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję je zdobyć, nie wahajcie się.


IV. Tao Tao Sos chili z limonką i kolendrą.

Kupiłam zupełnie przypadkiem na początku ubiegłego m-ca. W sklepie obok domu był akurat na przecenie. Znam tej marki tradycyjny sos chili i czasem kupuję. Ten jakoś wcześniej nie wpadł w moje ręce.

Jest bardzo aromatyczny, pikantny, ale też orzeźwiający. Polubiłam go do mięs, wędlin, ryb, kanapek, sałatek. Ostatnio stale dodaje praktycznie do wszystkiego:) Limonka i kolendra to świetne połączenie, jedno z moich ulubionych w kuchni. Z nutką pikanterii tworzy świetną całość. Sos niestety nie jest wybitnie naturalny. Po zużyciu butelki, będę próbowała zrobić taki sama w domu. To nie powinno być trudne. 

Ostatnio zamarnowałam w nim pałki kurczaka. Całość następnie upiekłam. Z dodatkiem kilku kawałków jabłka, odrobiny czosnku, soli, pieprzu i rozmarynu - wyszło obłędne danie. Polecam!



W lutym ulubieńców nie za dużo. Ale nic na siłę. Poza tym to najkrótszy miesiąc roku.
Jest coś co Wy polubiliście szczególnie ostatnio? Napiszcie. Jestem żądna inspiracji:)

Zdrowia dla Was. U mnie niestety ono ostatnio szwankuje, ale Wy trzymajcie się dzielnie!

18 komentarzy:

  1. Uwielbiam ostro przyprawione dania, więc ten sos pewnie by mi posmakował:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Salę samobójców oglądałam raz, drugi już nie mogłam. Też uważam że to film do obejrzenia dla całych rodzin. Wszyscy powinni go obejrzeć. Pierwszej książki nie czytałam, ale chętnie to zrobię. Też lubię świetne przyprawy, tej jeszcze nie próbowałam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzę ten film ponownie, ale pewnie za minimum 2 lata, może dalej...

      Usuń
  3. Pierwsze podejście do " W poszukiwaniu straconego czasu" miałam w liceum i też niezbyt się udało. To pewnie jedna z tych książek, do których trzeba dojrzeć, żeby smakowały.Może rzeczywiście czas sięgnąć po tą pozycje ponownie. A sosów Tao Tao nie próbowałam, dla mnie to zbyt egzotyczne połączenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom połączenie limonki i kolendry to bardzo klasyczny polski smak.

      Usuń
  4. Te woskowe kosteczki zapachowe kojarzę z bloga Pauliny (xbebe).
    Mnogość zapachów kusi nos.
    Salę samobójców obejrzeliśmy w zeszłym roku jakoś, i byliśmy pod ogromnym wrażeniem.
    Długo przeżywałam ten film. A to zdarza się niezwykle rzadko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze kostki zapachowe właśnie dostałam od Pauliny i się zakochałam.

      Usuń
  5. Na te woski z przyjemnością bym się skusiła, szkoda, że u nas są niedostępne :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Film "Sala samobójców" obejrzałam kiedy trafił do kin, mimo, że to było dawno temu, to wciąż "mam go w głowie". Ostatnio widziałam w kinie zwiastun filmu ''Obietnica'', który podobno „ma szansę pobić sukces „Sali samobójców”.
    Sos Tao Tao kupię przy najbliższej okazji, jakoś nigdy nie zwróciłam na niego uwagi a patrząc na połączenie składników na pewno będzie mi smakował :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sama kolendra jest świetnym dodatkiem do dań - polecam wypróbowanie takiej świeżej, posiekać i dodać pod koniec gotowania azjatyckich zup albo stiry-fry. Dodaje obłędnego aromatu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świeżą kolendrę stosuje w kuchni jakieś 10 lat. Od roku mam też posadzoną ją na działce. Uwielbiam i jest mi dobrze znana.

      Usuń
  8. zazdroszczę możliwości wypróbowania tych wosków, chociaż akurat tego zapachu bym chyba nie wybrała, nie przepadam za kawą.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię ten film, chociaż oglądałam go już dość dawno temu :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz.
Proszę o nie reklamowanie w komentarzach swoich stron, blogów, sklepów itp. Będę wdzięczna za nie linkowanie i uszanowanie tego. W innym przypadku będę je natychmiast kasować.
Magdalena