Niedzielny późny wieczór. Biorę pachnącą kąpiel, myje głowę, zęby. Smaruje ciało i włosy zawartością słoiczków i buteleczek:) Pora na twarz. Szczotka Clarisonic, ulubiona emulsja Alverde (kończy się niestety, a podobno jest wycofana ze sprzedaży). Szlafrok, ręcznikowy turban i ciepłe kapcie. Na koniec spryskanie buzi nowo otwartym hydrolatem z czarnej porzeczki EKO od BU. Pozwolę mu się wchłonąć, siądę na kanapie z książką, poczekam z 15 min. a potem wrócę do łazienki zaapalikować krem z kwasami (kwasy nie lubią wilgoci).
Pół strony lektury...Coś mnie mrowi na policzkach i czuje gorąco na twarzy. Czytam dalej. Pewnie to chwilowe i minie.
Cała strona...Kurcze szczypie, kuje, to już nie ciepło, to tragiczne gorącooo!
Pośpieszna wędrówka do lustra i...O mamusiu? To ja??? Że też człowiek może się tam drastycznie zmienić w minutę...
Chcecie wiedzieć jak wyglądałam? A widzieliście kiedyś rozkrojonego na pół świeżego buraka ubranego w turban + szlafrok? Przypuszczam, że nie. Ja za to widziałam i to było moje odbicie!
Nie, nie kochani, ja nie miałam twarzy różowej, czerwonej czy wiśniowej. Ona była mocno bordową w kierunku czarnej!!! Tylko okolica oczu została cielista. Widok przedni.
Do tego to niesamowite uczucie jakbym włożyła głowę do piekarnika rozgrzanego do 220 stopni. Dodatkowo nakłuwając poliki tysiącem igieł. Zdecydowanie preferuje inne formy wypoczynku:)
Przerażona zmywam prędko twarz. Schładzam wodą termalną i nanoszę żel po opalaniu, jaki już nie raz "uratował mi życie" - Mythos Aloe Moisturizing & Cooling Gel.
Całkiem szybko skóra wygląda zdecydowanie lepiej, ale blada jeszcze nie jest. Przed samym snem powtarzam aplikację żelu i wody. Rano widzę jeszcze lekkie zaczerwienienie i ciepło polików. Wieczorem jest już zupełnie ok. Ufff...Jesteśmy uratowani!
Za około 2 dni postanawiam zrobić test hydrolatu na szyi. Tak wiem, powinnam uczynić to najpierw. Nie ta kolejność:)
Tym razem nasączam płatek i "przejeżdżam" nim w jednym miejscu. Tworzy się błyskawicznie mocno czerwony i bijący ciepłem pasek.

To by było na tyle moich przygód z tym kosmetykiem. Jestem zaskoczona, gdyż od lat używam różnych hydrolatów. Żaden z nich mnie nigdy nie podrażnił, nie uczulił, nie wywołał innych nieprzyjemnych skutków. Nie pamiętam też by jakikolwiek kosmetyk spowodował u mnie tak silną reakcję.
Skusiłam się na niego gdyż przeczytałam m.in., iż:
- posiada silne właściwości łagodzące i przeciwzapalne, promuje gojenie, polecany przy podrażnieniach i drobnych uszkodzeniach skóry oraz wypryskach trądzikowych.
- uszczelnia i wzmacnia ściany naczynek krwionośnych.
- lekko rozjaśnia i poprawia koloryt skóry
U mnie niestety zadziałał zupełnie przeciwnie. Muszę też dodać, że nie mam uczulenia pokarmowego na porzeczki. W ogóle nie jestem alergikiem. Stosowałam już drogeryjne produkty z wyciągiem z tego owocu i wszystko było dobrze. Nawet kiedyś robiłam sobie regularnie domowe maseczki porzeczkowe i bardzo je lubiłam. Nie wiem więc za bardzo, o co chodzi w tym konkretnym przypadku. W każdym razie tego hydrolatu używać nie mogę. Co oczywiście nie znaczy, że Wasza skóra tak na niego zareaguje. Nie mogę jednak go polecić. Nie planuje też testowania tego hydrolatu innej marki.
Być może cały szkopuł tkwi w tym, że jak czytamy na stronie producenta, metodą otrzymywania specyfiku jest destylacja z parą wodną liści krzewu czarnej porzeczki z rodzaju Ribes Nigrum pochodzącego z ekologicznych upraw. Czyli to liście mają tu udział, a nie sam owoc. Może odkrywałam, że liście są nie dla mnie, a owoc jak najbardziej? Sama nie wiem. Ciężko po tym jednym doświadczeniu jednoznacznie mi to stwierdzić.

Szkoda, gdyż zapach bardzo przyjemny i cieszyłam się, że będzie mi towarzyszył w jesienne i zimowe dni. Porzeczki kocham! Mam kilka osobistych krzaków na mojej działce:)
Na szczęście w czeluściach szuflady wygrzebałam zapas kolejnej butli niezawodnego hydrolatu różanego BU i służy mi dzielnie.
Ciekawa jestem czy kogoś z Was skóra zareagowała tak samo na ten specyfik?
Udanego weekendu!
Magda